2 tygodnie temu mój przyjaciel w pogoni za kotem zahaczył o ustawiony przed posesją szklany znicz.
Rezultat: 4 cm rana szarpana polana jeszcze gorącym woskiem.
Po wizycie u veta - 3 szwy + opatrunki zmieniane 3 x dziennie.
Niby nic - ale skurczybykowi wystarczały 2 minuty, żeby opatrunek rozwalić, a ranę wylizać do krwi.
Kaganiec nie pomagał bo ten swój jęzor wsadzał między druty a klosza tak dużego nie miałem.
Pozostało pilnować go 24/7.
Ponieważ śpi ze mną więc chociaż w nocy miałem spokój. Ale się wycwanił 2 razy. W środku nocy po cichu obrobił bandaż a pościel wyglądała jakbym jakąś małolatę przeleciał.
Ale było, minęło.
Dzisiaj mu zdjąłem opatrunek. Łapa jak nowa.
Kiedy mu go zdjąłem - popatrzył najpierw na łapę, potem na mnie - i po uj mi to bandażowałeś przez 2 tygodnie? Nie trzeba było tak od razu?
Rezultat: 4 cm rana szarpana polana jeszcze gorącym woskiem.
Po wizycie u veta - 3 szwy + opatrunki zmieniane 3 x dziennie.
Niby nic - ale skurczybykowi wystarczały 2 minuty, żeby opatrunek rozwalić, a ranę wylizać do krwi.
Kaganiec nie pomagał bo ten swój jęzor wsadzał między druty a klosza tak dużego nie miałem.
Pozostało pilnować go 24/7.
Ponieważ śpi ze mną więc chociaż w nocy miałem spokój. Ale się wycwanił 2 razy. W środku nocy po cichu obrobił bandaż a pościel wyglądała jakbym jakąś małolatę przeleciał.
Ale było, minęło.
Dzisiaj mu zdjąłem opatrunek. Łapa jak nowa.
Kiedy mu go zdjąłem - popatrzył najpierw na łapę, potem na mnie - i po uj mi to bandażowałeś przez 2 tygodnie? Nie trzeba było tak od razu?