-To jest specjalny klucz, ale nasz ślusarz zrobił dwa podobne “fałszywce”, będą się nadawać na podmianę – Zand był zadowolony, kładąc oba klucze na stole
Zola zaraz wzięła jeden z nich w palce i obracała przed oczami
-Nie zorientują się? – zapytała zaciekawiona
-Nie powinni. Kształt jest taki sam, kolor metalu pasuje, ząbki oczywiście są inne. Ale to dopiero wyjdzie przy włożeniu do zamka – uśmiechnął się porucznik
-Jak wam się udało rzucić okiem na oryginał? – spytał zaciekawiony Lobus
- Steward podpatrzył. Admirał ma go zawsze w kieszeni munduru, ale lubi się nim bawić od czasu do czasu przy stole.
-Macie już jakiś pomysł jak go podmienić?
-Kilka. Na razie nie możemy się zdecydować na żaden, ale jakoś to zrobimy, obiecuję. A co z kluczem Prezydenta?
-Pracuję nad tym – stwierdziła krótko Zola, chowając klucz do kieszeni


Zola nie pierwszy już raz zostawała w kabinie Korka, która sąsiadowała z prezydenckimi apartamentami. Wiedziała, że obaj ochroniarze mają klucze do grubych drzwi oddzielających ich od Prezydenta, aby w razie zagrożenia być szybko przy nim. Na tym opierał się jej plan zdobycia klucza do arsenału.
Dzień był piękny i słoneczny, więc Prezydent przebywał na pokładzie wraz z innymi oficjelami opalając się w leżaku. Ponieważ zdrzemnął się na dłuższy moment, Kork wyślizgnął się dyskretnie z pokładu, zostawiając Berna na straży przy szefie. Pognał do swojej kajuty, gdzie nudziła się Zola. Przywitała go gorącym pocałunkiem.
-Jeszcze tyle czasu do wieczora… - szepnęła mu w ucho
Ochroniarz uśmiechnął się do siebie, zadowolony. On też niecierpliwie czekał wieczoru i słowa Zoli miło połaskotały jego męskie ego.
-Służba nie drużba. Ale może Prezydent pójdzie dzisiaj spać nieco wcześniej – przytulił mocniej Zolę – Będziemy mieli więcej czasu dla siebie!
-Ale jakoś udało ci się wyrwać tak w środku dnia?
-Szef przysnął w słońcu – uśmiechnął się goryl – Myślę, że mamy około pół godziny! Może jakiś szybki…
-Nigdy nie widziałam gabinetu prezydenta!- pośpiesznie przerwała mu Zola - A tak chciałabym popatrzeć jak on mieszka… - zrobiła smutną minkę, która momentalnie zmiękczyła serce Korka. Po chwili wahania wyciągnął klucz z kieszeni marynarki i oboje wślignęli się do apartamentu.
-Ale luksusy! – westchnęła Zola z zazdrością – Chciałabym tak mieszkać! Tam jest jego sypialnia?
-Nie, tam jest salon. Sypialnia jest za tamtymi drzwiami – wskazał na prawo
-A to jego biurko z ważnymi dokumentami? –indagowała Zola - Pewnie ma tam też broń na wszelki wypadek?
-Nie, zwykle pistolety nosimy tylko my dwaj – Kork dumnie wypiął pierś - Ale w biurku Prezydent ma klucz do magazynu z bronią, więc w razie czego może uzbroić więcej załogi!
To była informacja, której potrzebowała! Nawet nie spodziewała się, że tak łatwo ją uzyska.
-Ja boję się pistoletów, robią tyle hałasu i jeszcze mogą kogoś zabić! – stwierdziła wzdrygając się widocznie – To narzędzia tylko dla mężczyzn!
-Nie masz się czego bać, mała – pobłażliwie rzekł ochroniarz - Pistolet sam nie wystrzeli, natomiast we wprawnych rękach stanowi dobrą obronę – uśmiechnął się z wyższością - A co dopiero karabin maszynowy? Albo ręczna wyrzutnia rakietowa? Mamy wszystko w magazynie!
Zola wiedziała już najważniejsze. Przytuliła się ciasno do Korka i pokierowała nim z powrotem do kabiny.


Nikogo wieczorami na pokładzie nie dziwił już widok “małpoludzic” spacerujących swobodnie, zachowywały się spokojnie, jak dobrze oswojone zwierzęta; unikały co prawda bliższego kontaktu, lecz pozwalały się częstować łakociami politykom czy też nawet umundurowanym wojskowym. Służba i członkowie załogi trzymali się w ryzach aby zachować poważne miny na ten widok, lecz czasami któremuś z nich wymknęło się parsknięcie, szybko maskowane kaszlem.
Jana nie odstępowała Prezydenta ani na krok, jakkolwiek drugie ich spotkanie (chronologicznie rzecz biorąc) też nie należało do najłatwiejszych. Raczej dla obojga...

Wypuszczona na pokład, Jana na widok Prezydenta wydała pisk radości i rzuciła się biegiem w jego kierunku. Ochroniarze w tym momencie zgłupieli kompletnie i zastygli w bezruchu, co pozwoliło jej dopaść poły prezydenckiej marynarki i zawisnąć na niej całym ciężarem ciała, jednocześnie z entuzjazmem oblizując jego porośnięte rudym włosiem dłonie. Zachwiał się, lecz przytomniejszy Bern ocknął się w porę i podtrzymał za ramię żelaznym chwytem. Jana robiąc małpie miny i wydając adekwatne odgłosy “szalała z radości”, oplatając jego nogę i nie pozwalając ruszyć z miejsca ani o krok.
-Jak ona Pana uwielbia! – Tremo-ojciec czuwał na posterunku, początkowo przerażony szarżą Jany, lecz teraz uspokojony nieco – Aż miło popatrzeć! – dodał z udawanym rozczuleniem
-Naprawdę? – Prezydent wolną, akurat nie oblizywaną ręką poklepał “małpiszonicę” po głowie, co ją nieco utemperowało, lecz nadal wisiała mu u nogawki – Czy ona pozwoli mi pójść dalej?
-Zaraz jej przejdzie pierwsza radość ze spotkania – uspokajał Tremo-ojciec – Ale obawiam się, że będzie chciała Panu wszędzie towarzyszyć!
Jana zmełła przekleństwo w ustach, lecz nie wypadła z roli. Puściła prezydenckie spodnie, lecz w zamian kurczowo uchwyciła się rękawa jego marynarki. W końcu mógł ruszyć z miejsca, ciągnąc ją za sobą. Przewędrowali tak całą długość pokładu budząc jawny entuzjazm wśród polityków i tłumiony śmiech wśród załogi. W końcu dotarli na dziób okrętu.
-No, już wystarczy, już wystarczy, moja mała – Prezydent klepał uspokajająco Janę po głowie – Pan teraz chce usiąść, dobra małpeczka puści! – skinął na swoich goryli
Natychmiast Kork podsunął mu leżak, a Bern lekko uniósł operającą się Janę w górę. W końcu z żałosnym pomrukiem puściła prezydencką marynarkę i niechętnie, wciąż oglądając się na Prezydenta i tęsknie popiskując dała się wynieść z pokładu. Po chwili Tremo-ojciec pośpieszył za nimi. Dogonił ich w korytarzu.
-Super robota! – pochwalił Janę gdy tylko zniknęli za drzwiami – Nie całujcie się teraz, jeszcze kto zobaczy! No!
Przywołani do rzeczywistości Jana i Bern z trudem oderwali się od siebie…


Zola cicho wymknęła się nago z łóżka i sięgnęła do kieszeni garnituru ochroniarza znajdując klucz do prezydenckiego apartamentu. Świecące wskazówki zegara wskazywały nieco po drugiej w nocy. Wymacała swoją sukienkę na krześle i wyciągnęła z ukrytej wewnętrznej kieszonki fałszywy klucz i miniaturową latarkę. Zaczęła skradać się w kierunku prezydenckiego apartamentu i wstrzymując oddech przyłożyła ucho do drzwi. Przez kilka minut nie usłyszała ani szmeru, więc ostrożnie wsunęła klucz w zamek i z bijącym sercem przekręciła powoli. Dobrze nasmarowane zapadki nie narobiły wiele hałasu, klamka też chodziła cicho, więc zdecydowanie pchnęła drzwi dłonią. Za nimi też panowała ciemność, więc uchyliła je nieco szerzej i jak cień wślizgnęła się do gabinetu, chowając za wielkim fotelem. Wyjrzała dyskretnie jednym okiem starając się dostrzec w mroku jakiekolwiek poruszenie i czujnie nadstawiła uszu.
Z sypialni Prezydenta dochodziło przytłumione, lecz równomierne chrapanie, wobec tego odważnie zapaliła latarkę i omiotła gabinet szybkim promieniem światła. Nikogo. Zdecydowała się więc opuścić kryjówkę i nawet nie kryła się specjalnie zbliżając do biurka.
Solidnych rozmiarów mebel krył wiele szuflad, lecz żadna z nich nie była zamknięta na zamek. Widać Prezydent nie obawiał się włamania, a może już nawet nie było potrzeby kryć się z niczym w obecnej sytuacji… Szuflady chodziły ciężko, lecz jakoś dawały się otworzyć z lekkim tylko skrzypieniem. Zola szybko zaczęła myszkować w środku, przesuwając cicho dziesiątki papierów oraz urzędowe pieczęcie. Pakiety dokumentów wyjmowała i kładła na prezydenckim fotelu, po czym po spenetrowaniu szuflady układała je w tym samym porządku. Kto wie czy dokumenty nie były posegregowane w jakimś systemie, lepiej aby Prezydent nie spostrzegł że ktoś grzebał w jego biurku.
Klucz do arsenału wrzucony był niedbale do dolnej lewej szuflady, nie musiała jednak szukać zbyt długo. Przyjrzała mu się uważnie i cierpko pomyślała o zdolności rozpoznawania kolorów przez stewarda… Przecież oryginał bardziej wpadając w odcień srebrno-stalowy różniłsię o cały ton od fałszywego, będącego bliżej odcienia srebrno-gołębiego! Teraz jednak nie było wyboru, pozostało mieć nadzieję, że Prezydent nie zauważy tej szokującej różnicy…
Przyglądała się metalowi jeszcze przez chwilę, lecz zaalarmował ją nagle zmieniony odgłos chrapania dobiegający zza drzwi prezydenckiej sypialni, więc szybko i cicho odpięła breloczek i podmieniła klucze. Pośpiesznie ukryła prawdziwy w dłoni, wrzuciła stos dokumentów z powrotem do szuflady, zgasiła latarkę i kocimi skokami wróciła do kabiny Korka. Ostrożnie zamknęła drzwi i oparła się o nie plecami, oddychając z ulgą. Po dłuższej chwili uspokoiła puls, oderwała się od ich gładkiej powierzchni i odnalazła swoją sukienkę. Klucz szybko zniknął wraz z latarką w ukrytej kieszonce. Zadowolona z udanej misji wróciła do łóżka i przytuliła się do spokojnie śpiącego Korka; ciągle pozostawało jeszcze kilka godzin snu!


Admirałowi nie podobało się zachowanie załogi. Nie żeby zapominali się w obowiązkach czy lekceważyli wachty, które co prawda były bez sensu w obecnej sytuacji, lecz coś było nie tak, czuł to przez skórę. Znał ich wszystkich dostatecznie długo, aby zauważyć drobne różnice w gestach, dyskretnych rozmowach czy też nagłą dbałość o higienę. Łamał sobie głowę przez dłuższy czas i w końcu postanowił przejść do czynów i zbadać sprawę dogłębnie.
Kluczem do zrozumienia zachowania załogi był z pewnością ich pozasłużbowy czas wolny, który zwykle spędzali na dolnym pokładzie, w mesie czy swoich kabinach. Czyżby założyli tam kasyno i grywali regularnie nocami? Przecież nie na pieniądze, tylko najbardziej naiwni mogli jeszcze wierzyć że w tej sytuacji gotówka mogła mieć jakąkolwiek wartość? Złoto? Skąd u załogi miałoby być złoto? Przezornie sprawdził okrętowy sejf, lecz zapas kruszcu był nienaruszony.
Alkoholizm? Prawda, chlali wszyscy na statku, lecz, o ile zaobserwował, spożycie kształtowało się na mniej więcej stałym poziomie od wielu miesięcy, poza tym żaden z nich nie był nigdy pijany na służbie, choć dawały zauważyć się pewne oznaki niewyspania, zwalczane całymi dzbankami szatańsko mocnej kawy…
A może jakiś spisek?! Ale co miałby na celu? Opanować okręt? Ale po co? Bądźmy realistami, przecież to ostatnia ostoja cywilizacji i nic tego nie zmieni, nieważne kto nim dowodzi! Jedzenia i picia jest wystarczająco dla wszystkich!
Planowany zamach na Prezydenta czy któregoś z dostojników? Też bez sensu, każdego polityka można by wrzucić późną nocą do morza z kamieniem u szyi bez większego kłopotu, zwłaszcza jak byłby zalany, co było raczej normalnym stanem dla wielu z nich… “Nieszczęśliwe wypadki” zawsze się mogą zdarzyć, zwłaszcza jak kołysze! No może byłby niejaki problem z Prezydentem, bo ci jego goryle…
Jakiś nowy kult religijny? Marynarze są przesądni, to prawda, ale bez przesady! Jakoś nigdy nie bardzo kwapili się z wizytami u Kapelana… No i kto byłby guru? Przecież zwykle guru ma największego hopla na punkcie seksu, a potem pieniędzy i władzy, a wszystkiego tego brakuje na okręcie, to proste! No chyba że guru akurat lubi młodych mężczyzn… Ot i dylemat, o co w tym wszystkim chodzi?!
Kiedy był jeszcze kapitanem, wizytował dolne pomieszczenia regularnie w ramach inspekcji, lecz gdy został nagle przez Prezydenta awansowany na admirała, szybko scedował te obowiązki na młodszych oficerów i bosmana. Jakoś teraz nie wypadało mu bratać się z załogą czy też służbą… To był chyba błąd, zdecydował po namyśle, trudno będzie nagle zacząć regularne inspekcje bez wzbudzenia podejrzeń załogi. Nie, trzeba działać skrycie i zgłębić sprawę samotnie, nawet bez wtajemniczania oficerów. Na razie przynajmniej.

Wyczulony na najmniejsze oznaki obserwował uważnie choć skrycie załogę i pewnego dnia dostrzegł starannie ukrywane podekscytowanie wśród marynarzy. Naszeptywali się po kątach, podejrzanie szybko doprowadzili pokład i mostek do lśniącego porządku, niecierpliwie czekając końca dziennej wachty. Na nocną wachtę czuwając nad okrętem zostawał zwykle jeden oficer i dwóch marynarzy, ci akurat mieli nosy spuszczone na kwintę i skwaszone miny. Widać było gołym okiem że coś ważnego ich ominie tej nocy… Admirał miał przez chwilę pokusę aby zwolnić ich z obowiązku, lecz byłoby to tak niezwykłym wydarzeniem w rutynie życia statku, że z pewnością obudziłoby to podejrzenia całej załogi. Pożegnał zatem uprzejmie wszystkich i udał się na późną kolację do salonu.
Po kolacji wyszedł na małą przechadzkę po pokładzie aby uspokoić nerwy przed nocną akcją. Zastanawiał się przez moment czy nie wstąpić do baru na kieliszek czegoś mocniejszego, lecz doszedł do wniosku, że zbytnia brawura może zrujnować śledztwo. Wędrował tak po pokładzie mijając kilku polityków, którzy także spacerowali korzystając z ciepłego wieczoru i pozdrawiając ich automatycznie, zatopiony w swoich rozmyślaniach.
W miarę jak wschodziły gwiazdy, spacerujący schodzili do wnętrza okrętu i pokład pustoszał powoli. W końcu pozostał samotnie, a przynajmniej tak mu się wydawało. Nie wiedział o tym, lecz obaj wachtowi obserwowali go uważnie z mostku, nadając bieżące komunikaty przez krótkofalówkę. Nie była to bowiem jego zwykła wieczorna rutyna i marynarze zaczynali być podejrzliwi.

Ciamar w końcu zdecydował, że pora zacząć działać. Szybkim krokiem przemierzył korytarze i wkroczył do baru. Barman jak zwykle był na posterunku, przygotowując napoje dla kilku zaciekle dyskutujących polityków, którzy jeszcze nie zdążyli udać się do swoich apartamentów. Admirał dopchał się do kontuaru i poprosił o dużą czarną kawę. Zabrał kubek ze sobą i ostrożnie popijając gorący napój dotarł do swej kabiny. Zapalił wszystkie światła, zdjął mundur i przebrał się w luźne, ciemne ubranie, a w kieszeń wsunął poręczną, mocną latarkę. Zerknął na zegar. Było jednak jeszcze dość wcześnie, więc wyciągnął się na swojej koi, postanawiając poczekać choć z godzinę. Mimo palących się wszystkich lamp powieki ciążyły mu nieco, lecz zwalczał senność wszelkimi sposobami; kawa na pewno miała w tym swój pozytywny udział. Czytać nie mógł, skupienie się na akcji jakiejkolwiek książki okazało się niemożliwe. Około północy doszedł do wniosku że pora działać.

Wyślizgnął się cicho ze swej kabiny. Nocne światła w korytarzu dobrze rozpraszały mrok, nie było potrzeby używania latarki. Posuwał się szybko, lecz cicho wzdłuż sąsiednich, oficerskich kabin; wyglądało, że okręt spał snem sprawiedliwych, przykładał ucho do każdych zamkniętych drzwi, lecz z kajut nie dobiegł go żaden szmer. W bocznym korytarzu prześlizgnął się przez ciężką, wodoszczelną gródź i dotarł szybko do drzwi zamykających schody prowadzące w dół, do pomieszczeń załogi. Ostrożnie nacisnął klamkę. Zamknięte! Szarpnął klamką ponownie, z takim samym rezultatem! Przeklął cicho pod nosem. Najwyraźniej załoga nie życzyła sobie nocnych odwiedzin od oficerów! Było to wyraźne lekceważenie regulaminu, które zabraniało zamykania drzwi w razie niebezpieczeństwa ataku! Pohamował się na chwilę, w rzeczywistości nic im nie groziło, ale regulamin to regulamin, zwłaszcza na okręcie wojennym! Zrezygnował z bezsensownego szarpania klamki, zawrócił i postanowił sprawdzić inne schody.

Przez kolejne dwie godziny bezskutecznie usiłował dostać się do dolnych pomieszczeń. Wszystkie przejścia które sprawdził były pozamykane! Klął coraz dosadniej, widać załoga uprzedziła wszystkie możliwe kroki oficerów. Spojrzał na zegarek. Była jeszcze jedna droga, o której załoga z pewnością nie wiedziała, lecz stwierdził że ma dość wrażeń na jedną noc i postanowił poczekać do następnej okazji.
-Ostatecznie - rozmyślał wracając do swej kajuty - Nic złego się jeszcze nie stało i nic nie zapowiadało jakiejkolwiek bliższej katastrofy!
Ale niezaspokojona ciekawość drążyła go od środka…

--
No good deed goes unpunished...