Jestem tak wyczerpana tą całą zdalną szkołą, że w porównaniu dług publiczny wydaje się skarbem Salomona.
Mam szczerze, szczerze, szczerze dość sposobu nauczania, który przeszedł z dwudziestu ośmiu godzin tygodniowo na trzy (!) godziny videokonferencji, resztę braków zapychając codziennym przesyłaniem piętrolonych sched, tabelek i stron do przepisania do zeszytów. Na przykład tego, o czym będą mieć videozebranie w przyszłym tygodniu. Bo jasne, że dzieciaki w pierwszych klasach podstawówki to najpierw pojmują wszystko w lot przepisywaniem (i ćwiczenia z nowych tematów odbębniają śpiewająco), a dopiero potem nauczyciel tłumaczy, o co w tym nowym temacie chodzi, pani sprzątaczce.
I nawet nie chce mi się pisać na temat tego, jak porąbane, niesprawiedliwe, czy wręcz szkodliwe jest takie "zdalne" nauczanie, że o braku konkretnych dyspozycji, planu na wrzesień, czy innych drobiazgów typu egzaminy, czy matury nie wspomnę, tylko jest mi po prostu kurna źle. Źle, kiedy wrzeszczę na zniechęconą młodą, źle, kiedy w końcu obie ryczymy, źle, kiedy widzę kolejne maile z nowymi lekcjami, albo przypominaję, czy aby na pewno nie chcę oddać odrobionej, czy komentarz nauczycielki.
Kiedyś, hen hen dawno temu, gdzieś w pierwszej klasie podstawówki, zakochana po uszy (jak i reszta klasy) w złotej naszej nauczycielce, przez jakieś siedem minut zapragnęłam być taka, jak ona. Ale już wtedy, pomimo optymistyczno-romantycznej duszy, mój nowonarodzony pragmatyzm zmierzył mnie wewnętrznym spojrzeniem i stwierdził: "Naah, przecież ty byś je zaraz wszystkie pozabijała...". Z czym musiałam się zgodzić, w związku z czem podarłam w proch mgliste marzenie i czego do trzech miesięcy nazad twardo się trzymałam.
Co na nadkwasotę żołądka, co na wrzody, co na skołatane nerwy, a co na to, żeby wdupiemanie rozwinąć?
Jprdl... Za tydzień trzymiesięczne wakacje... z lekcjami
Jeśli we wrześniu otworzą szkoły, to rodzice będą się tygodniami uwaleni przetaczać po ulicach.
Mam szczerze, szczerze, szczerze dość sposobu nauczania, który przeszedł z dwudziestu ośmiu godzin tygodniowo na trzy (!) godziny videokonferencji, resztę braków zapychając codziennym przesyłaniem piętrolonych sched, tabelek i stron do przepisania do zeszytów. Na przykład tego, o czym będą mieć videozebranie w przyszłym tygodniu. Bo jasne, że dzieciaki w pierwszych klasach podstawówki to najpierw pojmują wszystko w lot przepisywaniem (i ćwiczenia z nowych tematów odbębniają śpiewająco), a dopiero potem nauczyciel tłumaczy, o co w tym nowym temacie chodzi, pani sprzątaczce.
I nawet nie chce mi się pisać na temat tego, jak porąbane, niesprawiedliwe, czy wręcz szkodliwe jest takie "zdalne" nauczanie, że o braku konkretnych dyspozycji, planu na wrzesień, czy innych drobiazgów typu egzaminy, czy matury nie wspomnę, tylko jest mi po prostu kurna źle. Źle, kiedy wrzeszczę na zniechęconą młodą, źle, kiedy w końcu obie ryczymy, źle, kiedy widzę kolejne maile z nowymi lekcjami, albo przypominaję, czy aby na pewno nie chcę oddać odrobionej, czy komentarz nauczycielki.
Kiedyś, hen hen dawno temu, gdzieś w pierwszej klasie podstawówki, zakochana po uszy (jak i reszta klasy) w złotej naszej nauczycielce, przez jakieś siedem minut zapragnęłam być taka, jak ona. Ale już wtedy, pomimo optymistyczno-romantycznej duszy, mój nowonarodzony pragmatyzm zmierzył mnie wewnętrznym spojrzeniem i stwierdził: "Naah, przecież ty byś je zaraz wszystkie pozabijała...". Z czym musiałam się zgodzić, w związku z czem podarłam w proch mgliste marzenie i czego do trzech miesięcy nazad twardo się trzymałam.
Co na nadkwasotę żołądka, co na wrzody, co na skołatane nerwy, a co na to, żeby wdupiemanie rozwinąć?
Jprdl... Za tydzień trzymiesięczne wakacje... z lekcjami
Jeśli we wrześniu otworzą szkoły, to rodzice będą się tygodniami uwaleni przetaczać po ulicach.
--
https://www.facebook.com/lunaefragmenta/?ref=bookmarks