< > wszystkie blogi

Łasucha Fasolkożercy tajny blog

czyli PurkusiaKuchatka małe co nieco

"Na pączka" było, to tera "na leśnika".

6 January 2015
Żeby zrobić "na leśnika", to ogólnie potrzeba: mleka, wody, jajek, no i posolonej troszkę mąki.
Na przykład tak:



Jaja do mąki, ekchem, mleko do mąki, polać to wodą cały czas mieszając.

A jak się ma mikser, to można się pobawić w silnik zaburtowy w małej łódeczce, na ciepłych wodach przy jakiejś wysepce Pacyfiku i ma się relaks.



Jak to się wszystko dobrze wymiesza, to odstawiamy, żeby sobie chwilkę odsapnęło, a nam przestało się kręcić w głowie (od słońca). Później lejemy chochelką na nagrzaną patelnię i smażymy.



Jak już sobie usmażymy stosik...



to bierzemy powidła śliwkowe, na ten przykład,



sobie smarujemy...



sobie zwijamy w rulonik...



i mamy "na leśnika". Z powidłem.



Ta dam
:dyg












Możliwe jednak, że mocą niepojętego zrządzenia losu napotkamy w swojej kuchni zgraną gromadkę przyjaciół, złożoną z bakłażanów, papryk, pomidorów, oraz czerwonych cebul, która zdecydowanie wyraża chęć bliskiego zapoznania się z filetami drobiowymi i śmietaną.



Możliwe też, że będzie to efekt nabycia powyższych drogą kupna.

Tak czy siak, możemy wtedy cebule pokroić w "kosteczkę",



papryki w kosteczkę,



a bakłażany, to dla odmiany w paski.

A nie, bo w kosteczkę.



No i pomidory po sparzeniu i obdarciu ze skóry też w kosteczkę, albo jak tam wyjdzie, byle nie grubo.
Nie żebym się chwalił, ale ta druga wersja, to zawsze mi się udaje. Zawsze.

A później, to już prosto: na patelnie olej, na to cebula.



Chwilkę podsmażyć, zdjąć z ognia, sypnąć słodką papryką



i wymerdać, i wytytłać cebulkę w papryce jak tylko się da, a później z powrotem na ogień i lu kostkami fileta.



I obsmażyć je prędziutko,



obsmażyć łobuziaki.



Dosypać paprykę,



zawalić pomidorami,



i jeszcze bakłażana gdzieś upchnąć.



Jeszcze troszkę wody, odrobinę,



i można przykryć, bo to się ma udusić.

W tym momencie może się okazać, że dociśnięcie i trzymanie pokrywki ręką nie do końca się sprawdza, no i nie ma jak tego zamieszać.
Hm.

Dużo się tego jakby zrobiło.

Przekładamy do gara.
O! i proszę - to był bardzo dobry pomysł, bo właśnie się samo wymieszało.
Właściwie, to od razu tak było w planie, tylko nic nie mówiłem, żeby zrobić niespodziankę.
No, to teraz jeszcze tylko posolić.



Papryką ostrą sypnąć.



Jednak wymieszać.
I niech się dusi.



A jak się już poddusi na tyle, że mięso zmięknie, to trzeba je odłowić.



I odstawić do przestygnięcia, bo przecież nie będziemy sobie palców parzyć przy jego siekaniu, c'nie?



No.

Teraz trzeba dodać mąki do śmietany i dokładnie wymieszać.



Chociaż, czemu to wygląda jak rozrobiona gładź szpachlowa, to ja pojęcia nie mam.



W każdym razie, tę masę rozrabiamy troszkę sosem i dodajemy do niego ostro bełtajac.





Próbujemy.
Trzeba posolić.
Solimy.

Koniec wstępu.





Akcja właściwa.

Do posiekanego nożem, duszonego mięsa dodajemy przygotowany uprzednio sos warzywno-śmietanowy w ilości potrzebnej do uzyskania konsystencji pasty.

Czyli: chlapamy tym z gara, żeby się tamto w misce kleiło.



Mieszamy.



I mieszamy, i ni cholery to nie wychodzi.

Aż w końcu pogonią, zabiorą, no i zrobią tę nieszczęsną pastę.



Tak jakoś jest, że ten pierwszy "na leśnik", to zawsze, ale to zawsze jest nieudany. I sobie nie ma co nim głowy zawracać.
Albo można go zjeść, albo jak woda była lekko gazowana, wziąć go do ciemnego pokoju, ustawić za nim zapaloną świeczkę i "patrzeć w gwiazdy".
Asz romantiko... umm...



A później go zjeść.

Na następne nakłada się farsz.



Pakuje kopertkę,





i wysyła.
Do naczynia żaoroodpornego.



Na to wywalamy z gara sos jak leci,



i sypiemy po wierzchu startym, żółtym serem.



Nie sypiemy.
Sypiemy.
Nie sypiemy. Albo sypiemy pół, to będzie widać jak się ten ser tak fajnie rozpuszcza.
Dobra.

I do nagrzanego piekarnika z tym, w jakieś 160, góra 180 stopni.



To się tam zapieka.
I faktycznie serek się fajnie rozpuszcza. Hihi.



Wyciągamy.



Wykładamy.



I zjadamy.
Koniec.

W a r z y w n e.

 

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Autor
O blogu
  • Moje subiektywne poglądy i opinie. Można się z nimi zgadzać albo nie. Obowiązku nie ma. Za jakiekolwiek skutki stosowania w życiu codziennym nie odpowiadam. Ach, bym zapomniał... oczywiście "może zawierać śladowe ilości orzechów". I fasoli.
  • Informuj mnie o nowościach na blogu
  • RSS blogu PurkusKuchatek
Najnowsze posty
Najpopularniejsze posty

Napędzana humorem dzięki Joe Monsterowi