Pan żul mnie zaskoczył. A było tak:
Idę wolniutko, spacerek po starówce, pogoda śliczna, słonko raźnie grzeje, na ławeczce grzeją czterej muszkieterowie. Nie wiem, co grzeją, się nie przyglądam, omijam wzrokiem, mama uczyła, że się patrzeniem nie zaczepia, chyba, że ma się aspiracje zostać awansowaną na "panią kierowniczkę", w wersji hiperuprzejmej na "panią kierowniczkę kochaną".
Że idę wolniutko i chwilowo nikogo wokoło, podchodzi do mnie jeden z grzejących i zaczyna, a ja już marszczę oblicze:
- Szanowna pani kierowniczko, może pani (a może Pani mi powiedział, wielką literą, tego nie wiem) nam pożyczyć chusteczkę higieniczną?
Zatkało mnie, grzebię w torebce. Pożyczyć nie pożyczę, niech weźmie na zawsze. Podsuwam mu paczkę, a ten dziękując dodaje:
- Bo my tu kolegę mamy z katarem i to tak niehigienicznie jakoś, nos w rękaw wycierać i butelkę w rękaw, no to tego...
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą