- No i wyobraź sobie, dwie minuty po doliczonym czasie gry, dalej 0:0, napastnik gospodarzy dostaje piłkę, biegnie sam na sam z bramkarzem, ten nie wybiega z bramki, obrońcy z tyłu, napastnik biegnie zupełnie sam i tuż za polem karnym potyka się o własne nogi i... przewraca! Pełna konsternacja na boisku i trybunach. I co ja wtedy robię? Co robię?
- No mów - rozbawiony prezes niecierpliwie popędzał kolegę.
- Jak gdyby nigdy nic dyktuję karnego!
- Buahahaha! - zarechotali zgodnie słuchacze. Prezes ocierając łzy zapytał - A obserwator? A kamery?
- Trudno, część składki poszła na kamerzystów, mecz nie był na żywo więc tylko się parę osób zbulwersowało, że cztery kamery się nagle zepsuły. A obserwatorem był Maniek. Ech... Dusza nie człowiek. Stwierdził, że nic nie widział, bo telefon akurat miał z tak wysokiego szczebla, że nie mógł nie odebrać.
- Minister?
- Teściowa. Za to od kibiców dostałem owację na stojąco.
Śmiech znowu wypełnił pomieszczenie.
- Dobra ta twoja historyjka, ale ja wykręciłem kiedyś lepszy numer. Panie prezesie, mogę?
Rozmówca spojrzał na przyzwalające skinięcie ręką. Przez chwilę wahał się, czy nie ucałować dłoni, ale uznał, że w dzisiejszych warunkach nie wypada.
- No więc tak: gospodarze, żeby nie spaść muszą wygrać, ale też Hutnik musi przegrać. Mecze zaczynają się o jednej godzinie, ledwo co parę minut udało mi się na wszelki wypadek opóźnić spotkanie. Hutnik na minutę przed końcem wygrywa, moi pogodzeni z losem przegrywają 1:3. Nagle na maszcie pojawia się flaga klubowa, co znaczy, że Hutnik jednak przegrał. Nerwowe telefony - i faktycznie, Hutnik przegrał w końcówce. Ale u mnie też już ostatnia minuta! Co robię? W trzy minuty - dwa karne i jeden spalony!
- Hehehe! - rozmówcy doskonale się bawili. - A może pan, panie prezesie, jakąś anegdotkę? Bo tego pańskiego 6:0 dla Legii w Krakowie to nic nie przebije. Majstersztyk!
Prezes łaskawym uśmiechem wyraził uznanie dla rozmówcy.
- To było w początkach mojej kariery.Dola została równo podzielona. Ale trener się zorientował, że piłkarze też wzięli. A był z tych.. no... jak im tam.. uczciwych. Nic nie powiedział, ale wymienił połowę składu na juniorów. I teraz co się dzieje? Mecz ma być przegrany, obrońcy puszczają bramki jak na zawołanie, ale co z tego... Juniorzy grają jak natchnieni, kiedy tylko obrońcy puszczają bramkę, ci strzelają jedna za drugą. Myślałem, że obrońcy pobiją gówniarzy. W końcu w przerwie przychodzi jeden i mówi - panie sędzio, zrób pan coś!
- I co pan zrobił?
- Uśmiałem się zdrowo, ale potem żarty sie skończyły. Dałem szczawikom dwie czerwone na początku drugiej połowy i problemy sie skończyły.
- Ech... Zawsze prezes był sprytny... - mężczyzna z ufnością spojrzał w błyszczące oczy prezesa. - A mój syn też sędziuje. Na razie czwartą ligę, ale mając poparcie prezesa...
- Nie wątpię, nie wątpię, że zdolny.
- Ale naprawdę! Ostatnio podjechał samochodem pod budynek prezesa, wchodzi prosto do niego i mówi, że mu radiomagnetofon ukradli z samochodu. Prezes kaja się, mówi, że to niemożliwe, że tu sami uczciwi... Pół godziny tak nadawał, zanim sekretarka mu szepnęła coś na ucho. Wtedy zrozumiał, i zapytał, jaki to model był. Na szczęście synek mój wyrozumiały, więc wziął Blaupunkta z odtwarzaczem płyt i mp3, choć model sprzed dwóch lat był.
- Taaak... Utalentowaną mamy młodzież - w głosie drugiego z rozmówców słychać było nutkę zazdrości, niestety miał tylko trzy córki. - A słyszeliście najnowszy dowcip?
- Opowiedz!
- Beenhaker dał powołanie Rogerowi. Ten szczęśliwy przyjeżdża na zgrupowanie, siada i słucha. A trener tłumaczy:
- Piłka. Piiiłkaaa. Piłka! A tam - bramka. Braaamkaaa. Bramka! I ty piiiłkaaa do braaamki.... Do bramki!
Roger kręci się, w końcu wstaje i mówi:
- Panie trenerze, ja w Polsce gram już parę lat, język znam, dużo rozumiem, nie musi pan do mnie jak do dziecka!
Beenhaker spogląda na niego zdumiony i mówi:
- Siadaj, Roger, ja mówię do Żurawskiego!
Potężny śmiech rozległ sie w studiu, z ledwością usłyszeli głos, mówiący:
- Panowie, koniec dyskusji, wchodzimy na wizję!
Wyprostowali się nagle, na twarzach pojawił sie wyraz skupienia, a dostojne oblicze prezesa zdawało się być wręcz zatroskane. Z namaszczeniem wypowiedział ważkie słowa:
- Ze względu na dobro polskiej piłki, na następnym zjeździe wyborczym cały zarząd poda się do dymisji. A ja nie będę kandydował. - Znał te słowa na pamięć.
Wypowiadał je w końcu tyle razy...
***
- No i znowu im to obiecałem, a co - dwójka przyjaciół spacerowała brzegiem Wisły. - Nie pierwszy raz, nie ostatni... Mogą mi...
- No właśnie, Misiu, mogą?
- Ilu ministrom już to obiecałem? Nie licz, nie licz, to nie szatnia przed meczem - prezes uśmiechnął się - I co? Kto dziś o nich pamięta? Rządy mijają, a królestwo trwa.
- Słuchaj, Misiu... A może by tak... Na serio... Dla tych, no... Kibiców.... I dobra polskiej piłki... Może by tak rzeczywiście zrezygnować?
Prezes spojrzał zdumiony na rozmówcę. Tamten starał się długo zachować powagę, jednak w końcu nie wytrzymał i płacząc prawie ze śmiechu wykrztusił:
- Ale miałeś głupią minę! Jak wtedy, co ci w ostatniej minucie ustawionego meczu bramkę na 1:1 strzelili! Wężykiem, Misiu, wężykiem!
Zataczając sie ze śmiechu ruszyli dalej. I tylko w pewnym momencie echo nad wodą niosło - wyśpiewane zachrypniętym głosem - słowa piosenki:
- Nas nie dagoniat! Nas nie dagoniat!
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą