rasta Russia live

pamietnik rastafarianina

Pewnego razu w Kaliningradzie

25 May 2009
nie tak calkiem dawno temu, bo pod koniec roku 2008, mial miejsce bardzo przyjemny spacer po kaliningradzie. Zamieszczam tutaj moje wspomnienia o nim. Enjoy!
18.00 Po wypłacie naszło mnie jakoś na jaranie. Zadzwoniłem do starego zioma, który pracował wcześniej ze mną ale się już jakiś czas temu zwolnił. Ogólnie chciałem się z nim spotkać i oderwać Koleś (nazywajmy go Marek) powiedział że OK. i się spotkamy po mojej pracy. Poszedłem podzielić się tą wiadomością z drugim ziomkiem (a tego nazywajmy Tomek). Jak się okazało zamierzał naprawiać kompa tego wieczoru, ale nie mógł oprzeć się mojej propozycji 21.00 Jak i było umówione prosto z pracy, razem z Tomkiem. pojechaliśmy do centrum miasta. Tam spotkaliśmy Marka, który akurat kupił niezłą porcję towaru. I mam tu na myśli nie zamawiany gram, który chcieliśmy spalić na początek, a fajną garść, którą oceniam w około 2 gramy. Może nawet trochę więcej. Oczywiście się ucieszyliśmy z tego faktu 21.15 Stuff już mieliśmy, trzeba było zakupić się odpowiednimi narzędziami. Wpadliśmy do pobliskiego sklepu i zaczęliśmy się rozglądać. Wybraliśmy czekoladkę ze sreberkiem i Marek poprosił o nią u sprzedawczyni. Potem powiedział coś takiego "I jeszcze poprosze butelkę za 1.50 zł..., oj wode za 1.50 zł" Kurde tak się roześmiałem jakbym już był spalony. Jakoś się rozpłaciliśmy i wyszliśmy ze sklepu. Humor był wspaniały. 21.20 Zaczęliśmy szukać miejsca w którym się przygotujemy i zjaramy parę pierwszych kaczek. Wybór padł na dobrze znane wszystkim podwórko, w którym rozbiliśmy się na piaskownicy i zaczęliśmy przygotowania. Po wymieszaniu trawy z tytoniem stało się jej w ogóle strasznie dużo. No ale to nas jakoś nie zmartwiło Nie spodobało mi się tylko to że jesienna pogoda stała się już naprawdę zimna, więc moje ręce porządnie się trzęśły gdy robiłem 2 skręty które postanowiliśmy zostawić na koniec naszej podróży. Jakoś je jednak zrobiłem i zostały schowane do kieszeni Marka. Poki robiłem skręciki, Marek z Tomkiem uporządzili kaczuszkę, ze zbyt głębokim jak dla mnie cybuchem (a był on naprawdę głeboki ~ 2 cm), no ale co było robić... Iść po kolejną czekoladkę jakoś nam się nie uśmiechało. Ruszyliśmy na poszukiwania pierwszego "hot-spot'a" 21.35 Znaleźliśmy ciche miejsce przy jakiejś szkole i szybko zabiliśmy kaczę. Zrobiłem pierwszego bucha i puściłem po kółku. Wszyscy rozkoszowaliśmy przyjemnym i łagodnym smakiem. Ciekawe było to że był intensywny ale nikt po nim nawet nie kasłał Wypalilismy pierwszą kaczę, dźwięk jaki wydawały opadłe liście przesuwające się po drodze już były dla mnie czymś innym - dźwiękiem przejeżdżającego roweru, obrywkami szeptów. Drżenie rąk nabyte podczas kręcenia skrętów powoli ustępowało, robiło mi się coraz cieplej. Tymczasem zabilismy drugi raz, Tomek zaczął ciągnąć pierwszego bucha. I stała sie rzecz na tyle zabawna że bawi mnie do dziś, chociaż mineło juz kilka miesięcy. Marek podpałał, a że był wiatr to płomyk ciagle gasł. Więc robił to coraz szybciej i częściej, aż kółko wraz ze sprężynką i zapewne jakimś plastikiem wleciało do cybucha. Wybuchnęlismy śmiechem, a Tomek szybko się zaciągnął, ponieważ zapalniczka wreszcie się zapaliła. Po tym jak zapalił, wyciągnąłem sprężynkę i kółko i także się zaciągnąłem. Moje gardło i płuca poraziła nagła ból, ale wytrzymałem kilkanaście sekund póki zaciągał się marek. Dopaliliśmy tak tą kaczkę do końca narzekając że gardło strasznie boli, Tomek nawet mówił, że zaraz się porzyga, ale jakoś go uspokoiłem. Postanowiliśmy wyrzucić tą pechową butelkę i poszliśmy w miasto. 21.45 Tak się stało że zaszliśmy do tego samego sklepu w którym braliśmy sprzęt. Z trudem, ale dogadaliśmy się ze sprzedawczynią czego chcemy, cały czas się smiejąc. Kupilismy coś do picia i kolejną czekoladkę. Wyszliśmy ze sklepu i poszliśmy na spacer w kierunku jakiegoś tam baru. 22.00 Szliśmy tak po mieście gadającna przeróżne tematy i śmiejąc się ze wszystkiego. Doszliśmy do wniosku że zjaralśmy plastik z zapalniczki i dlatego nas tak mocno trzyma. Oczywiście niezła beka z tego była. Zmienieliśmy plany i zamiast iść do baru, postanowiliśmy udać się na pizzę. Oczywiście przed tym wypalić jesczę trochę. 22.15 Weszliśmy w jakieś podwórko i stanęlismy pod wydawało nam się ciemnym domem. Szybko sporządziliśmy kaczę, zabiliśmy i zaczęliśmy palić. Teraz już było całiem przyjemnie, nic nie gwałciło naszych gardeł. Oczywiście jak to bywa, po każdym buchu coraz większa beka. Śmiejemy się i tak dalej, aż okazało się że palilismy pod czyimś otwartym oknem, z którego wychyla się jakaś baba i drze się na nas. O kurwa, dawno nie miałem takiej paniki. Chociaż siedzę w tym już sporo czasu, ale jednak wzięła mnie z zaskoczenia. Wszyscy równym krokiem ruszyliśmy w jakieś inne miejsce. Ona krzyczała coś nam w plecy ale już nas to nie obchodziło, bo zobaczylismy że już prawie jestemy w pizzeryi. 22.20 Wpadliśmy do "Mama Mia" i skierowaliśmy się do fajnych przyjemnych miejsc w piwnicy. Usiedliśmy, zamówilismy pizzę i browar i zaczęliśmy różne rozmowy na luźne tematy. To co w takim stanie wychodzi najlepiej! Z ciekawych efektów miałem dźwiękowe - nadmiar głosów w restauracji + muzyka sprawiły na mnie wrażenie że w sąsiednich salach ktoś się napierdala i tną nożem jakąś dziewczynę. No ale że do takich rzeczy już przywykłem - zacząłem z tego toczyć bekę, żeby nie popaść w Bad Tripa. Dobrze mi to wyszło i po paru minutach przestałem zwracać na to uwagę. Marka wzięło na gadanie, a Tomka zmuliło, ja starałem się balansować pomiędzy nimi, żeby nasza mała impreza się kręciła i wszystkim byo dobrze. Na pizzę czekaliśmy baaaardzo długo, tak nam się we wszelkim wypadku wydawało, a gdy nam ją przynieśli to rzuciliśmy się na nią w ogromnym tempie i pochłonęliśmy że aż miło. Była baardzo smaczna, szczególnie w połączeniu z dobrym piwem. Dojedliśmy, dopiliśmy, posiedzieliśmy i poszliśmy. Żeby bawić się dalej. 23.00 Jak się okazało kaczucha była ze mną cały ten czas, więc nam pozostało tylko znaleźć dobrą miejscówkę i mogliśmy znów zapalić. Z tym akurat był pewien problem. Nie mogliśmy odnaleźć żadnej... Wszystkie podwórki były za jasne i kręciło tam się zbyt dużo ludzi, więc po paru minutach poszukiwań stanęlismy po prostu w jakichś kraczkach szybko zabiliśmy i wypaliliśmy dwie kolejne kaczki. Po tych dwóch już na prawdę odczuwałem pełną moc ganji, a co najciekawsze, nie mogłem zlokalizować gdzie się znajdujemy. Ten efekt będzie się u mnie utzymywał przez większość dalszej podróży, więc pokrótce go opisze. Widzisz jakieś znane domy lub miejsca, ale zupełnie nie pasują one do otoczenia przed tobą. Wydaje ci się że nie powinny tu się znajdować, że stoją w innym miejscu. Przez to totalnie się gubisz i nie jesteś w stanie powiedzieć gdzie się znajduesz. Z rozmów nie wiele pamiętam, ale mam dziwne wrażenie że były one już wystarczająco tępe i śmieszne żeby ich nie zapamiętać. Jako że nie wiedziałem gdzie jesteśmy podążyłem za kumplami, zupełnie się nie starając ingerować w naszą dalszą trasę. Ciekawi mnie, czy u kumpli był podobny efekt, i podążaliśmy tak za sobą na wzajem, nie znając do kąd idziemy? 23.25 Jakiś czas połaziliśmy po mieście i postanowiliśmy dopalić pozostałe zielsko. Ale jak się okazało - albo wyrzuciliśmy kaczkę, albo ją zgubiliśmy. Iść w takim stanie do sklepu wydało nam się trochę śmieszną ideą, ale co było robić... Znaleźlismy jakiś 24h i weszliśmy do niego. Marek zaczął mówić sprzedawczyni że potrzebuje czekoladkę ze sreberkiem, używając do tego dziwnych określeń typu "poproszę czekoladkę z tym..... no..... no z tym.... o....." sprzedawczyni w końcu zrozumiała o co chodzi i się spytała "Ze sreberkiem trzeba? Co od razu nie mówicie, tylko stoicie i się męczycie. Coś do picia też wam dać?". Ja prawie padłem ze śmiechu, jakoś z Tomkiem wypełzliśmy ze sklepu i tam się roześmialiśmy. Marek kupił czekoladkę i napój i dołączył do nas. Mieliśmy z tej sprzedawczyni pnaprawdę niezły polew, pozostanie w naszej pamięci na długo 23.35 Odnalazszy jakieś ciche podwórko weszliśmy do jakiegoś kąta pomiędzy garażem i płotem, i zaczęliśmy dopalać temat. Szło to nad wyraz długo, trawy starczyło nam jeszcze na trzy głębokie kaczki. Moje płuca i gardło błagały o litość. Nie mogłem już się głeboko zaciągnąc, widziałem że kumple nie mogą też tego zrobić, ale jakoś dobilismy pozostałości trawy. Co dziwne nie było efektu kiedy czujesz przesycenie. Kiedy nie chcesz juz więcej. Tutaj co prawda fizyczne możliwości szwankowały, ale chciało się pogrążyć jescze głębiej w ten błogi stan. Dopaliliśmy, wyrzuciliśmy butelkę i poszliśmy dalej. 00.20 Teraz siedzę z kumplami na ławce w jakimś parku. Szczerze mówiąc nie zbyt pamiętam jak tu się okazałem i co robiłem zeszłe pół godziny. Jestem tylko pewien że szedłem, bo w nogach czuje zmęczenie i powoli przychodzący od siedzenia odpoczynek. Intuicyjnie podchwytuje rozmowę pomiędzy Markiem a Tomkiem, i chociaż nie wiem tak naprawdę o czym rozmwaiają - wlewam się w nią i staję sie jej integralną częscią. 00.30 Postanowiamy spalić nasze skręty, odchodzimy więc głebiej w park. Zaczynam oblizywać skręta, żeby wolniej sie palił ale chyba przesadziłem z deczka, ponieważ w ogóle nie daje się rozpalić. Po kilku próbach czuje że w raz z wciąganym powietrzem do moich ust wychodzi jakby jakaś piana ze skręta. O qrwa, tak się zesrałem że ja nie mogę. To był poważny szok, chwyciłem skręta, i odrzuciłem go od siebie niczym jakąś żmije. Marek oczywiście powiedział że jestem pierdolnięty i pobiegł szukać skręta. Ten zapewne już trochę obsechł, bo ziomki go rozpalili, u mnie też strach trochę przeszedł więc wypaliłem go z nimi. Połaziliśmy po parku jeszcze parę minut i wypaliliśmy ostatniego skręta już bez żadnych ekscesów, ale z wielką przyjemnością. 01.00 Połaziliśmy po mieście jescze trochę, kupiliśmy coś do jedzenia i picia, i po prostu chłoneliśmy uroki nocnego miasta. Gdy dotarliśmy do pewnego środkowego punktu od którego wszystkim było tak samo do domów, postanowiliśmy się rozchodzić. Do mnie akurat powróciła koordynacja w przestrzeni miejskiej, więc wszystko było w porządku. Postaliśmy tak jescze z 10 minut, pogadaliśmy o różnych rzeczach i rozeszliśmy się. 01.20 Ide sam do domu, jest bardzo ciekawie. Ciemne, ciche spokojne miasto, i cicho i spokojnie w mojej głowie. Rózne ciekawe myśli przychodzą do mnie, zostają rozłożone na czynniki pierwsze i odesłane dalej. Do archiwów. Tylko jedna rzecz mnie niepokoiła - to że domy po przeciwnej stronie ulicy wyglądały jak płaskie modele 2D obciągnięte równie płaską teksturą. Ale, pomyślałem sobie, że są one po przeciwnej stronie ulicy, a te po mojej były całkiem normalne, więc wszystko zapewne dobrze się skończy. To mnie uspokoiło i pomimo ogromnego zmęczenia nóg i pleców, pozwoliło dojść do domu. 01.40 Zmęczony daje radę tylko zjeść parę drożdżówek i zapić ich sokiem i rzucam się spać. Sen ogarnia mnie prawie od razu, zalewając przyjemną, prawie namacalną falą. PS. Oczywiście nie wszystkie zdarzenia trafiły do trip reportu, np jak paliliśmy jeszcze jedną kaczkę a nas widzieli psy (tak nam się wydaje) to zaczęliśmy uciekać w różne strony i potem się szukaliśmy z 20 minut ;> Ale po prostu nie pamiętam w którym momencie to sie zddarzyło więc piszę w PSie Sry że TR taki długi, ale jak dla mnie to wzorowy trip w mieście i musiałem go opisać jak najdokładniej ;> Peace all, palcie w pokoju, i niech ganji wam zawsze starcza darmowy hosting obrazków
 

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Autor
O blogu
Najnowsze posty
Najpopularniejsze posty

Napędzana humorem dzięki Joe Monsterowi