< > wszystkie blogi

Legalna Blondynka

rzeczy ważne, a czasem takie tam... popierdółki...

DBS. Mandat na szczęście. (cz.1)

27 May 2013
Deep Brain Stimulation... jak to obco brzmi... Zdecydować się czy nie?
Może zamiast bujać się miesiącami od fundacji parkinsona do szpitala i na odwrót, poszukać doktora Mandata i zobaczyć co doktor Mandat nam powie... Historia o tym jak ulepszyć męża do wersji M 2.0, jak przez to przejść i przy okazji nie skoczyć z dachu dziesięciopiętrowca...

Miałam napisać miesiąc temu, potem miałam napisać dwa tygodnie temu, potem miałam napisać tydzień temu ale nie napisałam.
Zatem napiszę dzisiaj, bo najgorszy okres mamy za sobą więc mogę spokojnie powiedzieć: UWAGA! WSADZAM SOBIE ZATYCZKI DO USZU I MNIE NIE MA, JAK COŚ PILNEGO TO KRZYCZEĆ.

Historia zaczęła się zanim jeszcze poznałam mojego trzeciego, najcudowniejszego na świecie męża, mam dorobek jakiś na karku więc wiem co mówię.
Jest najmądrzejszy, najbardziej wyrozumiały pod słońcem, prawie zawsze wie o co mi chodzi, kiedy drę papę bez powodu wpuszcza to jednym uchem a drugim wypuszcza, kiedy drę papę i drąc mówię, że to poważne - słucha, na wszystkim się zna, na szczęście nie na wszystkim lepiej ode mnie, jest szarmancki, elegancki, wielkoduszny, oddaje pilota gdy tylko tego zapragnę i pozwala mi się odreagowywać kiedy drę mordę w poduszkę, żeby nie postawić na nogi całego osiedla.

No dobra, starczy tych pochwał, bo w pierze obrośnie i zacznie mi piać o czwartej rano, a wtedy to będę mu musiała uciąć ten stuningowany łeb.

DBS - Deep Brain stimulation - ogólnikowo mówiąc jest to metoda leczenia polegająca na implantacji elektrod domózgowych połączonych ze stymulatorem, który poprzez elektrody wysyła impulsy elektryczne do określonej części mózgu pacjenta.

Kiedyś dawno temu jak tylko poznałam mojego wielkiej wyrozumiałości męża błysnęło mi coś przed oczami.
To było dziwne zjawisko, niczego podobnego nigdy wcześniej nie doświadczyłam. Nie pamiętam dokładnie czy już niosłam mu coś do picia, czy stając w drzwiach pokoju pytałam czego się chce napić i zanim odpowiedział błysnął mi przed oczami dziwny obraz.
Zobaczyłam bardzo wyraźnie pokój podobnego pokroju jak ten w którym siedział, ale był inaczej umeblowany. Duzy jasny pokój w prawym rogu na przeciw drzwi prawie pod samą ścianą po skosie stało duuuuuże drewniane stare biurko. To był słoneczny dzień, na biurku stał wieeeelki monitor, za biurkiem siedział w fotelu siwy roześmiany jegomość, a za nim trzymając rękę na jego ramieniu stała staruszka, też uśmiechnięta, oboje patrzyli w monitor, bo on jej coś pokazywał i czułam to, wiedziałam, że pokazuje jej owoc ich wspólnej pracy, czułam że jest to spory owoc i widziałam, że cieszą się, że tyle udało im się osiągnąć. Oboje wyglądali na zdrowych i szczęśliwych. I wiedziałam, wewnętrznie czułam że widzę siebie i Jego w przyszłości. Ugięły mi się z deczka kolanka i wyleciało mi to z głowy i przypomniało się po kilku latach... jak już byliśmy ze sobą i zaczelismy tworzyc w sieci wspolnie rozne rzeczy... 

- Bo Ty jesteś czarownica! - powiedział mi potem. 

Kiedy bliżej poznałam mojego przyszłego trzeciego męża okazało się, że prawdopodobnie jest chory na Chorobę Parkinsona ale wtedy jeszcze nie był na 100% zdiagnozowany, ponieważ zdiagnozować parkinsona nie jest tak łatwo, w zasadzie zamiast potwierdzać tą właśnie chorobę trzeba wyeliminować wiele innych, które mogą dawać podobne objawy. Niestety wszelkie znaki na ziemi i niebie wskazywały że to jest Choroba Parkinsona.
Dziwna sprawa, bo facet młody - ewenement! Ciekawostka! Może jeszcze, kurwa królik doświadczalny?
 
Szperałam w sieci, szukałam informacji na ten temat, publikacji. I któregoś dnia wpadłam na pracę czy sprawozdanie z konferencji Sławińskiej i Majczyńskiego na temat Transplantacji domózgowych jako terapii naprawczych przyszłości, które odbywało się w Instytucie Biologii Doświadczalnej PAN w Warszawie. Przyssałam się do tej teorii jak pijawka do dupy i ubzdurałam sobie w głowie, że to właśnie to. Tak obiecujące badania! Na pewno szybko to dojdzie do skutku i tą metodą któregoś dnia wyleczymy M. 
 
W wielkim skrócie odkrycie to polegało to na tym, że komórki nerwowe pobrane z kilkunastodniowego zarodka ludzkiego zachowują możliwości dalszego rozwoju i różnicowania w środowisku biorcy. To znaczy, że jak gdzieś jest coś uszkodzone np. w mózgu czy rdzeniu czy innych mejscach, to wszczepione komórki we wczesnej fazie róznicowania się przekształcą się w komórki, które w organiźmie biorcy są uszkodzone tym samym naprawiając i odbudowując uszkodzony organ. 
 
Jednak zarzucono badania, bo kościół i inne katolickie skupiska zaczęły protestować, że to nieetyczne i tralala i chuj bombki strzelił. 
Nadzieja prysła. 
 
Tymczasem nastąpila era DBS i na niej się skupił cały świat. 
 
Jeśli są gdzieś prowadzone badania nad zarodkowymi komórkami macierzystymi to na pewno pod przykrywką i na pewno nie są one oficjalnie finansowane.
Co dziwne tylko Żydom to nie przeszkadza i świetnie im zaczyna iść ale to insza inszość... 
 
Tak więc mijały latka, choroba powoli się posuwała na przód, kolejna z wizyt w fundacji u doktora nauk medycznych Sienkiewicza zaowocowała propozycją zabiegu. Wtedy jeszcze nieodwracalnego - wpuszczają diodę i wypalają źle funkcjonujące komórki w mózgu na amen i jest spokój. 
Metoda nieodwracalna więc pomyślałam sobie, że może od razu przeszczepić mężowi organy płciowe pawiana? (Tak to ten Sienkiewicz był)
 
Nie zgodziłam się na to i już. 
 
Nadeszła era odwracalnego leczenia choroby właśnie DBS i któregoś dnia, kiedy efekty uboczne brania lewodopy zaczęły dokuczać M. bardzo, mnie również, zaczęliśmy rozmawiać. 
 
Czas mija, nic nowego się nie pojawia... a: 
 - tyle miejsc jeszcze do zwiedzenia mamy w Barcelonie i całej Katalonii...
 - podróż Drogą Matką(Route 66) wypożyczonym Goldwingiem albo jakąś inną wypasioną amerykańską furą bez dachu szeroką na 2 metry i długą na pięć... do zrealizowania...
 - obiecał mi też mój wielkiej dobrotliwości mąż, że zabierze do Egiptu i pozwoli cichaczem potajemnie wleźć między łapy Sfinksa jak nikt nie będzie pilnował...
 - do Peru jeszcze chcieliśmy... 
 - a na koniec kupić małe coś w Katalonii i tam spierdolić na starość
 
Któregoś dnia zaczęliśmy rozmawiać na temat DBS i zapadła decyzja. 
Nie ma na co czekać, czas mija, lepiej nie będzie tylko gorzej, trzeba spróbować i zaryzykować. Przy naszym szczęściu nie może się nie udać. 
 
Kilka razy odbiliśmy się od kilku drzwi i jednego szpitala bródnowskiego w Warszawie, postanowiliśmy szukać inaczej. 
Dr. Sienkiewicz wspomniał nam kiedyś o doktorze Mandacie, ale gdzie go szukać? 
No jest na Sobieskiego w wariatkowie :D i jakaś przychodnia w Piasecznie. To bach wypełniony formularz rejestracyjny i jedziemy danego dnia do wawy. 
Potem sprawy potoczyły się błyskawicznie, nawet ku własnemu zdumieniu nie musiałam angażować w akcję lekarskiej części rodziny ani samej fundacji parkinsona ani doktora Sienkiewicza. 
 
Któregoś poranka dzwoni moja komórka, kierunek warszawski, myślałam, że może mama, odbieram i słyszę: 
- Dzień dobry, dzwonię w sprawie pana M.K. proszę w środę się zgłosić na izbę przyjęć do kliniki Psychiatrii i Neurologii przy Sobieskiego 9 w Warszawie od razu na izbę przyjęć o godzinie dziewiątej rano, proszę ze sobą zabrać dowód ubezpieczenia, dokumentację medyczną, skierowanie od lekarza rodzinnego, piżamkę i inne duperele. 
 
Jak spałam tak się obudziłam. Jak leżałam tak usiadłam. Jak siedziałam tak wstałam i serce zaczęło mi zapierdalać jak oszalałe, wysłałam M. smsa z info i uświadomiłam sobie, że nie ma już odwrotu. 
 
A jak się coś nie uda?
A jak źle pocelują? 
Ryzyko skuchy jest niewielkie ale zawsze jednak istnieje... 
A co jeśli zrobią mi z chłopa warzywo?
 
A to był dopiero początek. 
 
Pojechaliśmy, okazało się, że tym razem tylko na diagnostykę i że trzeba rozłożyć pobyt w szpitalu na dwa razy bo za jeden podwójny NFZ nie zwróci kasy, takie są przepisy i chuj. No dobra... porobili tej mojej chłopinie badania, krwi pobrali tyle filek, że współleżący na sali śmiali się, że będą kaszankę robić na kolację... potrzymali, pomęczyli i wypuścili do domu oznajmiając, że się niedługo odezwą. 
 
 
Siedzimy sobie w sobotę kilka tygodni temu u Rudej na browcu, dzwoni telefon, numeru nie znam, ale ok, odbiorę - odbieram i z nóg mnie ścięło. 
 - Dzień dobry, Tomasz Mandat, ja w sprawie M.K. proszę we wtorek się stawić rano w szpitalu na izbie przyjęć, w środę operacja. 
 
... Ciąg dalszy nastąpi... muszę sobie zrobić przerwę i zrobić mężowi kanapeczki :)
 
 
 
 
 
 
 

 

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą

Napędzana humorem dzięki Joe Monsterowi