< > wszystkie blogi

Legalna Blondynka

rzeczy ważne, a czasem takie tam... popierdółki...

Kubusie Fatalisty 2013 :)

11 September 2013

Helikopter!!!!! Fajne? Łaaaaa!!!! a było to tak: polecieliśmy do Hiszpanii jak co roku na wakacje. Ten sam hotel, rezerwowany po znajomości, więc taniej niż w samym hotelu, a w firmach turystycznych już nie wystawiają go w ofertach, ten sam najlepszy barman na świecie Augusto, ten sam czif na stołówce, którego jesteśmy ulubieńcami, ci sami recepcjoniści i jak zawsze wszyscy nas lubią oprócz dwóch sztuk, która w zeszłym roku zebrała za nas po łbie. I ulubiona nasza Słowaczka Tatiana... no i wszystko cycuś.

OOOO!!!! cześć! Meldunek, karta, pokój.
Pokój winda w dół i idziemy na obchód znajomych.. OOOOLA!!!


Ale po kolei i w skrócie, bo nie w skrócie mogła by z tego powstać minikniga, tylko morału do tego wszystkiego mi brakuje, może mi przyjdzie do głowy po drodze...
Zapowiadało się pięknie, nie było upałów jak w zeszłym roku, kiedy to dało się tylko pod parasolem siedzieć, o wycieczkach nie wspomnę.
Do rzeczy: kilka miesięcy temu mój ukochany mąż miał operację implantacji elektrod domózgowych DBS na chorobę parkinsona. Pisałam o tym wcześniej. Wszystko się ładnie pogoiło i zaczęli go lekarze "ustawiać". Nie da się tego zrobić na jeden raz więc potrzeba kilku wizyt żeby ustawić optymalnie dwie strony na odpowiednią ilość voltów.
Tuż przed samymi wakacjami podjechaliśmy na Sobieskiego do warsztatu dla psycholi i neurolog miał go podkręcić, bo M. stwierdził, że ma wrażenie że ma za mało mocy. Lekarz na oddziale gdzie go robili był wkurwiony to za robotę wzięła się lekarka powiedziała, że to się ładnie powinno rozejść w ciągu kilku dni. Ja siedziałam i czekałam w samochodzie, bo bardzo na mnie źle działa, jak patrzę jak M. ma dyskinezy po zbyt mocnym podkręceniu. A to też każde zwiększenie czy zmniejszenie mocy wymaga posiedzenia przez ok 20-30 minut, żeby zobaczyć jak działa i ewentualnie znów zmniejszyć albo podkręcić.
no i efekt był taki że M. jak coś robił oprócz spania lub siedzenia to musiał się wyłączać z prawej strony, bo miał straszne dyskinezy i go szarpało, ale do wody chodził wyłączony.
No i siedzimy se w tej wodzie, głębiej niż po brodę nie wchodzimy, bo pływać umiemy, ale słabo więc nie szarżujemy.
W pewnym momencie misiek do mnie: kotek! gacie mi się rozwiązały i nie mogę zawiązać a byłam od niego z 5-6 metrów, bo się też zawsze w kupie trzymamy, zdejmowałam właśnie gumkę z włosów, żeby sobie całe zmoczyć i mówię już lecę, tylko włosy zamoczę i pyk na plecki i od razu pyk na brzuszek i patrzę a ten stoi z opuszczoną głową, najpierw pomyślałam, że sobie ze mnie jakieś jaja robi, jak to on potrafił zaraz po operacji - udaje że mu źle i po chwili - hahaha.
Pomyślałam sobie że taki zart to już przegięcie i dostanie w pysk i podpływam wkurwiona, ale coś mnie tknęło: złapałam za rękę i ciągnę a on bezwładnie za moim ruchem, no to ciągnę do brzegu, dalej wkurwiona, bo gdybym wiedziała co się dzieje to od razu bym darła mordę, ale w tej chwili nadeszła niewielka fala, jak to w morzu, i mi go obróciła na bok... i wtedy zobaczyłam czerwone białka, na wpół otwarte oczyska wpatrzone gdzieś wysoko i zrozumiałam, że się chłop topi. Wydarłam mordę na całe gardło: help! help! i w tym momencie już go dowlokłam do brzegu ale fale cały czas dochodziły do twarzy co jakaś nadpłynęła to pomagała mi go podciągnąć.
Pierwsze na pomoc przybiegły kobiety, które leżały blisko i mi go pomogły wyciągnąć, potem jakiś rusek co go chciał za nogi do góry podnosić ja biegałam i darłam mordę: Mariusz! Mariusz! ale on nie reagował i nic nie słyszał. Pierwsza kobieta obróciła go na bok i wsadziła mu palce do gardła żeby wyciągnąć język i wtedy chłopy zabrały się za reanimację, ale zaraz na miejscu byli ratownicy, z butlą z tlenem, z defibrylatorem, i skrzyneczką która robiła EKG serca, i wyciągają defibrylator. Oszalałam jeszcze bardziej! Przecież on ma po lewej cały czas włączony stymulator więc rzuciłam się na kolana, zasłoniłam go swoim ciałem wrzeszcząc: defibrylejszyn noł!!!! Ale oni nie rozumieli .... pokazałam dwa kwadraty pod skórą i tłumaczę że ma DBS system i że ma elektrody w głowie na parkinsona i że zaraz pokażę im papier na to. Szczęście w nieszczęściu, że już przyjechała policja i jeden z tych aniołów zrozumiał co mówię, no to galopem do leżaków po piachu jakieś 50 metrów i z powrotem z papierkiem i pilotem. Dałam im to bo opisane po hiszpańsku i dawaj do M. ale mnie pogonili w pizdu, miałam dostęp tylko do łydek, oczy jego wciąż otwarte i go pompują to co robić? co robić? na kolana i dalej całować po łydkach, krzyczeć jego imię a potem Aniele boży klepać, i ryczeć, i tak na zmianę dopóki mnie wkurwieni nie odsunęli na cacy i zabronili podchodzić.
Potem już nie pamiętam dokładnie co się działo i w jakiej kolejności, nie pamiętam kiedy go przenieśli do karetki, chyba wtedy kiedy biegłam do pokoju po portki dla siebie i papiery i wszystkie leki jakie bierze M. żeby pokazać sanitariuszom, jak zbiegłam znów go w karetce zaczęli pompować ... czyli znów ustała akcji serca.... i znów szloch i lamenty, rzuciłam się Słowaczce na szyję i ryczę, a to takie maleństwo, że jak bym porządnie ścisnęła to bym połamała przecież.
I za stopę M. co wystawała z karetki i dawaj go całować po stopach od nowa....
Znów mnie pogonili, Tatiana mi wytłumaczyła po prawie polsku, że on dostanie teraz zastrzyk i już wezwany helikopter i leci do Barcelony do szpitala, po chwili stwierdzili, że serce się ustabilizowało, wprowadzili go w śpiączkę i lecą do Girony. Pyta się mnie Tatiana czy chcę autobusem za nimi czy taksówką, mówię że pewnie, że taksówką! Powiedzieli mi, że karetką mogą mnie zabrać ale tylko na lądowisko, a potem do helikoptera już nie. Więc zanim odjechała karetka ja już siedziałam w taksówce i zapierdalałam do Girony, już jak wyjeżdżaliśmy z Blanes to zobaczyłam helikopter lecący w stronę Girony. Sprytna Słowaczka zamówiła mi taksówkę której kierowca mówił po angielsku i od razu podała mu, że ma mnie wieźć pod szpital w Gironie, więc mnie odrobinę uspokajał.... co się działo potem ciężko opisać. Najpierw po długim oczekiwaniu ze 3 godziny ktoś wywołał mnie i poprowadził windą na 1 piętro a potem do korytarza takiego, że myślałam, że idę do trupiarni, okazało się że za tym korytarzem są podwójne zamykane od wewnątrz drzwi i kazał mi czekać. Zobaczyłam tam kartkę z napisem religio-cośtam i nogi mi się ugięły, chuj jak nic kostnica!!!!!!!!!!!! ...przyszła lekarka dyżurna i wzięła mnie na spytki w drugim pokoju. Wszystko elegancko przedstawiłam, pokazałam papiery ze szpitala i od lekarzy, oraz leki, kazała mi je schować bo powiedziała że wszystko mają u siebie. A potem powiedziała mi coś takiego, że zrozumiałam, że M. zapadł w śpiączkę i wtedy wszystko ze mnie spłynęło... pomyślałam sobie że to już pierdolony koniec i spłynęłam jej pomiędzy krzesełkami, dopadła do mnie zanim doleciałam do podłogi i zaczęła potrząsać i tłumaczyć, że jest wszystko w porządku, że to śpiączka farmakologiczna i że zeobili mu prześwietlenia klatki i głowy i że nic nie jest uszkodzone, ale lepiej kontrolować stan jak człowiek jest w śpiączce farmakologicznej i że rano go wybudzą bo nic nie wskazuje na to żeby zaszły jakieś stałe zmiany w mózgu ... i że to całe szczęście, że od razu zareagowałam i ludzie z plaży też, bo w sumie od momentu kiedy zorientowałam się, że się topi do momentu kiedy zaczęli go ludzie z plaży reanimować minęła może minuta..... no a potem co? Wpuścili mnie do niego, pozwolili posiedzieć godzinę, czyli do 21, to siedziałam, trzymałam za rękę, kazałam dać koc, bo był zimny jak woda, rozgrzałam ręce, stopy, potem całe ciało zaczęło się rozgrzewać, mówiłam do Niego, że będzie dobrze, że jak się obudzi to zrobię mu najpiękniejszego loda na świecie i takie tam... a on ścisnął mnie za rękę... pamiętał na drugi dzień co do niego mówiłam, teraz już nie pamięta... ale lodzika dostał i takie bzykanie mu zafundowałam, że się coś w ptaszysku odblokowało, bo zablokowało mu się coś jak w zeszłym roku złamaliśmy ptaszka,ino to jedno dobre z całej historii... a może aż tyle?
A potem to już tylko w drodze powrotnej spóźniliśmy się na samolot i na biegu uruchomiliśmy Olkę żeby dzwoniła po ludziach i pytała co kto może pożyczyć, bo karty spłukane. Znaleźli się dobrzy ludzie, jeden przesłał nam w ciągu godziny na kartę 2500, mama 1000, siostra 200, a Artur nam zapłacił za bilety na 15 LOT'em (trzy i pół koła kurrrrrwa). Wróciliśmy tego samego dnia.
A potem jadąc do mojej ciotki lekarza tylko zatrzymaliśmy się, w drodze do szpitala żeby zdjąć volty, w dupie takiego małego peżocika, rozjebalismy jej jednym ruchem i przód i tył, bo wjechała przed gościa przed nią
Całe szczęście, że już wtedy byłam pod wpływem psychotropów, bo mnie tak wkurwiła, że M. miał chęć trochę wycofać i zajebać jej drugi raz
Oj zapomniałabym dodać, że tuż przed wyjazdem też parkując załatwiliśmy dwie bryki jednym ruchem. Sie umie, nie?
Opisałam wszystko pobieżnie, bo jak bym pisała szczegółowo to znów bym dostała histerii... i by mnie M. opierdolił że się sama doprowadzam do stanu w którym byłam zanim zaczęłam brać psychokulki....
 

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą

Napędzana humorem dzięki Joe Monsterowi