< > wszystkie blogi

Jestem kucharzem

Gastro opowieść o mojej pasji

Pierwsza praca

2 May 2018
Swoją karierę w branży zacząłem, jak to zwykle bywa, na zmywaku jednej z kuchni hotelowych w naszym kraju. (Pomijam oczywiście epizody, które przeżyłem w szkole średniej o których pewnie też tu kiedyś napiszę...) Praca była, jakby to najlepiej określić... ciężka. Jeśli nigdy wcześniej nie pracowaliście po kilkanaście godzin dziennie, to "skok" na takie długie i dosyć wyczerpujące zajęcie może się dla was skończyć nie byle czym. Swój pierwszy dzień pamiętam doskonale. Pamiętam Wszystkie "mądrości" moich kolegów po fachu, tych z cyklu "Młody, nie tak! Co ty robisz ?!" lub "patrz - to masz robić tak, a jak ktoś inny powie Ci inaczej, to go olej"- typowa wada w szeregach ludzi w moim fachu ale nie tylko. "Pozowanie na wszechwiedzącego..." Napisałem tutaj pozowanie, bo z doświadczenia doskonale wiem, że praktyka szybko obnaża takich pewnych siebie delikwentów. Niestety tacy ludzie to jedna z gorszych rzeczy, na które może natrafić człowiek zaczynający karierę w gastronomii. Na początku szybkie zapoznanie z miejscem pracy, warunkami HACCP (wyjaśnienie skrótu jest dość skomplikowane, kiedyś dokładniej opiszę postępowanie zgodne z jej warunkami, narazie musi wam wystarczyć najogólniejszy opis, czyli dobra praktyka higieniczna, analiza zagrożeń przy produkcji żywności i skuteczne ich eliminowanie na każdym etapie produkcji - jeśli cokolwiek to wyjaśniło...) Ogólnie "to możesz, tego ci nie wolno". "To rób, ale ja ci tego nie mówiłem" :D Moim miejscem pracy w ten dzień był zmywak kuchenny, wyposażony w baterię kuchenną, charakterystyczną dla zmywaków w kuchniach i punktach gastronomicznych, wygiętych w dół, mogących łatwo dawać się wyginać, wyciągać - ogólnie rzecz biorąc manipulować.


Wanna zmywaka miała pojemność wanny domowej, takiej, którą w latach 80 każda rodzina miała w domu :) Bardzo ogólne porównanie ale obrazowo rzecz ujmując, bardzo często garnki były układane na blacie obok, pod zmywakiem i naokoło mnie. Tak było w trakcie tzw. (różnie nazywanej w różnych częściach Polski) "Tabaki"czyli pospolicie rzecz biorąc - ogromnego ruchu i ciągle przybywających zamówień. Taaak... Trafiłem na Sylwester. Można powiedzieć, że nie mogłem gorzej. Nikt nie wierzył, że dam radę uporać się z rosnącymi wokół mnie stertami brudnych pojemników, garnków i całej reszty sprzętu kuchennego. Odpływ wanny ciągle się zatykał, ręce były pokryte "bruzdami"cały dzień, bo praktycznie nie odchodziłem ze stanowiska. Młynek koloidalny (służący do mielenia odpadków) ciągle był w ruchu, od czasu do czasu wyciągałem resztki, które nie nadawały się do pocięcia. Pamiętam pot, zmęczenie, pocięte ręce (od krawędzi stalowych uniwersalnych pojemników gastronomicznych - teraz to śmieszne, wtedy nie potrafiłem nie skaleczyć się o ich krawędź od czasu do czasu. Po 14 godzinach w pracy i uporaniu się ze wszystkimi "brudami" marzyłem tylko o kąpieli i zaśnięciu w łóżku. Pamiętam dokładnie jak szef i koledzy podchodzili do mnie czasem w grupie, czasem pojedynczo i przyznawali się, że byli pewni, że nie dam rady. Prawdę mówiąc pod koniec pracy sam w to nie wierzyłem. Najśmieszniejszy jest koniec. Jestem przekonany, że początki pracy u niektórych były pewnie jeszcze gorsze ale w moim przypadku, kiedy położyłem się spać, zanim szybko zasnąłem, ułożyłem się w pozycji embrionalnej, bo tylko w takiej mogłem wytrzymać ból pleców, zgięć w łokciach i kolanach i całej reszty ciężko spracowanych mięśni... Takie był właśnie mój pierwszy dzień w pracy :)
 

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą

Napędzana humorem dzięki Joe Monsterowi