< > wszystkie blogi

Przekaz myśli

Ile rzeczy trzeba mieć w dupie-to się w głowie nie mieści!

kot zagłady

8 March 2015
Wraz z moim Lubym postanowiliśmy swego czasu mieć zwierzę domowe i padło na kota. Kot został wybrany spośród wielu kotów i zapłaciliśmy za niego kupę kasy bo chcieliśmy być pewni, że nie wyrośnie z niego krwiożerczy potwór czy jakiś złośliwy niszczyciel. Padło na futrzaka rasy ragdoll (szmaciana lalka) który to niby ma tak dobre serduszko, nic nie niszczy przelewa się przez ręce i jest oazą spokoju. Tak więc oazą spokoju to on jest ale jak śpi. Podporządkował sobie nas całkowicie i wychodzi na to, że my mieszkamy u kota, a nie kot u nas. Kot ma cykl całodniowy lub też tygodniowy.

Każdy dzień wg kota musi wyglądać tak samo bo jak nie to się wkurwia. Otworzysz oko rano-dawaj żarcie, wracasz z pracy-dawaj żarcie, tu siedź, tam śpij itd. I tu zaczyna się właśnie moja ulubiona historia, która wymusza na mnie zawsze wypicie melisy. Mój Luby wyjechał na kilka dni i pozostawił mnie samą z naszym cudownym kotem. Ja durna (mogłam to przewidzieć) poszłam na kilka godzin do rodziców i w tym czasie kot pozostał sam. Wiedziałam, że się zemści ale nie wiedziałam jak. Nie zdawałam sobie sprawy, że jego złośliwość może mieć tyle postaci. Po powrocie do domu (a mam jobla na punkcie sprzątania) z tabunami jedzenia i torbami z różną zawartością sprezentowanymi przez rodziców w przedpokoju przywiał mnie sporych rozmiarów bełt. Był świecący gdyż ten mały skurczybyk wpierdolił jakąś kokardkę którą nie wiem jakim cudem odnalazł i właśnie takiej postaci prezencik mi pozostawił. Gdy położyłam torby, ogarnęłam bełta okazało się, że nie był to pojedynczy prezent. Kot chyba ogląda TVP gdyż bełt był jednym z dziesięciu…  To ja już z zaciśniętymi zębami, szmatą w ręku sprzątam i te wszystkie prezenciki. Gdy w końcu usiadłam na tyłku padnięta z wysiłku, z pewnym zadowoleniem, że w końcu otworzę sobie piwo na koniec dnia i zobaczę jakiś babski serial słyszę dźwięk rozgrzebywanej kuwety… Nie był to taki dźwięk jak zawsze. Był intensywny i trwał strasznie długo. Już wiedziałam, że szykuje się kolejna niespodzianka. Idę zobaczyć, a tam na ścianie rozbryzgany koci mocz-wszędzie. Ten mały gnój wykopał w kuwecie dziurę i nalał tylko do niej po czym łapką rozbryzgał zawartość po ścianie. Piwo musiało zaczekać-chciałam zabić kota lecz stety niestety uciekł. Wzięłam więc kolejną szmatę, umyłam ścianę, wałek, farbę i pomalowałam to miejsce skażenia. Potem dumna z siebie i ze swoich pokładów cierpliwości szukam kota w celach edukacyjno-fizycznych by mu wpierdzielić… a ten leży jak gdyby nigdy nic na łóżku , na pleckach, przeciąga w jedną i drugą stronę mrucząc głośno i powabnie. Wymiękłam. Przegrałam z kretesem, pogodziłam się z tym w tamtej chwili i ukochałam skubańca dając mu milion buziaczków i miziając jednocześnie po brzuszku. Taka najwyraźniej moja rola, że jestem zakładnikiem własnego kota we własnym domu i muszę robić wszystko po jego myśli.
 

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Autor
O blogu
Najnowsze posty
Najpopularniejsze posty

Napędzana humorem dzięki Joe Monsterowi