< > wszystkie blogi

Rozdział II: To zbyt piękne, by mogło być prawdziwe

8 December 2019
Trochę mi zajęło napisanie drugiego rozdziału. Zbierałam się, zbierałam- i zebrać nie mogłam. Po części było to związane z brakiem natchinienia. Ot, codziennie uczyłam się francuskiego, rozwiązywałam sudoku albo uzupełniałam dziennik. Byleby zająć głowę jakimś zajęciem i nie myśleć o samodestrukcji. "To" jest wciąż żywe w mojej głowie i atakuje bez zapowiedzi. Myślałam, że zaczynam rozpoznawać sygnały. Myliłam się.
Nie chciałabym wchodzić w zbyt wiele szczegółów na temat moich doświadczeń. Każdy z nas posiada inne wspomnienia, które w mniejszym lub w większym stopniu oddziałują na niego: to, co dla jednego jest błahe, dla drugiego będzie końcem świata. W związku z tym wolałabym się skupić na emocjach i odczuciach. Osobiście nie cierpię osób mówiących "Wiem co czujesz". Nie, nie wiesz- i nigdy nie będziesz wiedział. "Tak będzie przez jakiś czas, ale w końcu wrócisz do normy"- pewnie, jeśli dożyje. W każdym razie: znajomi będą oddzielnym tematem, dzisiaj skupię się na czymś innym.
Podjęłam decyzję: przeprowadzam się. Zamierzałam wypowiedzieć umowę ówczesnej firmie w ciągu 2 miesięcy. Chciałam mieć pewność, że czerwiec będzie miesiącem przeprowadzki i nic nie stanie mi na przeszkodzie w osiągnięciu tego celu. W międzyczasie rozglądałam się za pracą w nowym obszarze. Otrzymałam kilka propozycji na rozmowę kwalifikacyjną, co było dla mnie sukcesem samym w sobie. Summa summarum: udało mi się ustalić spotkanie tylko z jedną firmą. Opis stanowiska pracy przyzwoity, stawka nienaganna: biorę wolne i jadę na interview!
Pracowałam w kilku korporacjach i miałam do czynienia z różnymi ludźmi. Pierwsze, co przykuło moją uwagę, było znaczne spóźnienie rekrutera. Rozumiem, że taka sytuacja może mieć miejsce, ale to była pierwsza rzecz która zapadła w mojej pamięci. Wizyta przebiegła pomyślnie, pokazano mi kilka oddziałów (a raczej czym się zajmują poszczególne fabryki, aka sektory) i pozostało mi czekać na odpowiedź zwrotną ze strony firmy. Niedługo po tym otrzymałam email z działu HR: nadzorca był zadowolony, chcielibyśmy zaoferować Ci kolejne spotkanie z "szefem szefów". Jesteś jedyną kandydatką, której udało się dostać do tego etapu, więc daj nam znać kiedy będziesz wolna. Myślę- ok- może będą w stanie przeprowadzić videorozmowę? To ponad 3 godziny jazdy w jedną stronę. "Nie, musisz się stawić osobiście, w przeciwnym wypadku odwołamy nasze obietnice". Wzięłam urlop i pojechałam. Rozmowa z menadżerem oddziału trwała 15 minut i polegała na wymianie sportowych osiągnięć. Dosłownie, to był czat o wszystkim i o niczym. On sam był zdziwiony, że przyjechałam. Mimo niedużych nieprzyjemności otrzymałam ofertę pracy, którą przyjęłam. To była wspaniała wiadomość dla mnie i dla rodziny: było zabezpieczenie; pewnego rodzaju start. Mało tego, półtora tygodnia przed moją oficjalą datą rozpoczęcia, otrzymałam propozycję wyjazdu służbowego do Budapesztu. Dla ciekawskich, był to czterodniowy trening APICS, po którym firma opłacała certyfikację. Czegóż chcieć więcej? Tylko mała przysługa: chcieli, żebym przyszła w środę- 4 dni przed datą obowiązującą w kontrakcie- do pracy, żeby zapoznać się z zespołem. Zgodziłam się. Spędziłam tam pół dnia- za które nikt nie zamierzał mi zapłacić-, ale niewielu udało się wcisnąć w grafik spotkanie z nowym liderem. Nie ma sprawy. W niedzielę, czyli dzień przed "rozpoczęciem pracy", byłam w drodze na lotnisko z drugim szefową. Szkolenie było długie i intensywne. Sam prowadzący powiedział, że jesteśmy pierwszą grupą, która musi wpoić pięciodniowy materiał w trzy dni. Kolejna czerwona lampka zapaliła się w mojej głowie.
W czwartek byłam już w domu. Miałam wrażenie że to, dzieje w tamtym momencie, jest zbyt piękne by było prawdziwe. Miałam rację.
Zaczęło się skromnie, od braku zajęć dla nowego pracownika. Niby nic, ae nikt nie miał dla mnie czasu, a szefostwo zaczęło po czasie wymagać. Przyszłam do pracy jako lider, więc w mojej głowie miałam przewodzić. Jednakże, żeby przewodzić, trzeba posiadać pewną wiedzę, prawda? Osoba, która miała mnie uczyć, całkowicie zignorowała ten obowiązek i robiła swoje/ignorowała mnie. Na początku nie sprawiało mi problemów dopytywanie się: "Hej, czy mógłbyś mi pokazać jak wygląda twoja praca?". Pytania tego typu stały się zbyt częste i zbyt wymagające dla niektórych osób. Do tego doszła atmosfera w biurze. Wszyscy zestresowani, zirytowani, sfrustrowani i w pośpiechu. Wchodząc tam można było wyczuć gęstą atmosferę. Nie zrozumcie mnie źle, pracowałam w różnych miejscach, ale to było specyficzne.
W każdym razie: brak treningu. Doszło do sytuacji, gdy chodziłam za pracownikami prosząc ich o szkolenie. Czułam się winna robiąc to notorycznie. Umieściłam moje spostrzerzenia w ankiecie, w dwumiesięcznej opinii pracownika, podzieliłam się tym z szefową i nadzorcą dwukrotnie- dosłownie wszędzie gdzie tylko mogłam. W swojej karierze wyszkoliłam łącznie około 20 osób (z czego około 10 profesjonalistów), więc wiem jak powiniem przebiegać proces wprowadzania nowego pracownika. Guzik, nic się z tym nie zadziało. Zamiast tego sytuacja się pogorszyła. Moja menadżerka okazała się wyjątkowo wredną osobą. Potrafiła wystosować kąśliwe uwagi albo zaatakować słownie. Jej słowa, ton głosu, podejście i aparycja dały mi jasno do zrozumienia, że mnie nie lubi. Potrafiła stać obok mnie, rozmawiając ze wszystkim w około, a mnie jawnie ignorować. Kiedy prosiłam o stosowny trening, potrafiła nawrzucać mi (dosłownie!), że nie jestem osobą z rozmowy kwalifikacyjnej- że byłam inna, "ciekawsza", interesująca. Tego argumentu używała wielokrotnie. W momencie, kiedy udało mi zbudować podstawy zaufania zespołu, ona potrafiła "okrzyczeć mnie" za moje decyzje na forum. Czułam ogromny wstyd i zażenowanie, ponieważ nie zrobiłam nic złego. Następnego dnia, dzięki wsparciu partnerki, powiedziałam szefowej, że jej zachowanie nie było w porządku. To był dzień, gdy otrzyłam pierwsze zawiadomienie z firmy o przedłużeniu okresu próbnego (który- nota bene- nie istnieje w kontrakcie), gdzie jednym z trzech argumentów było 2 minutowe spóźnienie (miałam do pracy 35 minut samochodem; tego dnia padał deszcz i niektórzy kierowcy jechali nadwyraz bezpiecznie- od razu po przyjściu do pracy poinformowałam szefa o spóźnieniu). Doszło do sytuacji, w których bałam się wykonywać jej zadania. Przychodziła do mnie i już z daleka wołała czego potrzebuje. Nie miało znaczenia, że praca wymagała dłuższej analizy i sprawdzenia wszystkiego krok po kroko: ona potrafiła przychodzić co 10 minut aby sprawdzić, czy już gotowe. Inna historia: starsza kobieta, która piastowała swoje stanowsko kilkanaście lat dłużej niż ja, wdała się ze mną w potyczkę słowną. Ot, ów kobiecie coś się nie spodobało i zaczęła rzucać dokumenty w moją stronę (które powinny zostać dostarczone na linię produkcyjną), albo podrzucać mi je pod nos na klawiaturę, mimochodem, bez słowa. Igronorwałam takie zachowanie przez dłuższy czas. Po czasie jednak, to się stało uciążliwe, więc wysłałam maila do szefowej z prośbą o zerknięcie na sytuację, ale napotkałam brak reakcji. Tydzień po mojej prośbie i pogarszającym się chamstwu ze strony kobiety, postanowiłam się postawić. Przemilczałam poranne podrzucenie dokumentów, ale po południu miałam dość. Kiedy podeszła i- dosłownie- przerzuciła plik papieru, w moją stronę, zapytałam spokojnym, lecz stanowczym, głosem: "Czy mogłabyś nie rzucać tych papierów w moją stronę?". To rozpoczęło wojnę. Usłyszałam wiele synonimów skierowanych w moją stronę, a niektóre z nich dotyczyły mojej narodowości. Jedyne co udało mi się- i chciałam w tym czasie powiedzieć (byłam po próbie samobójczej, bez stałego zamieszkania, tuż przed wyjazdem do znajomych, więc miałam odwagę walczyć o siebie)- to: "OK! Nie życzę sobie, żeby ktoś mówił do mnie w ten sposób.". I wiecie co? W ciągu pięciu minut byłam wezwana do działu HR. Szczęście w nieszczęściu, miałam zachowany email z zeszłego tygodnia nawiązujący do nieprofesjonalnych zwyczjów tej osoby. To nie zmieniło faktu, że to ja zostałam tą najgorszą. Miałam kilka nieprzyjemnych sytuacji, które sprowadziły mnie na dno. Nigdy wcześniej nie czułam takiej presji i nikt wcześniej nie był wobec mnie nadwyraz złośliwy. Ten cały stres przenosiłam do domu. A dalej to już wiecie co się stało.
Innymi słowy: osoba odważna, ambitna, pewna siebie i znająca swoje możliwości, została zatrudniona na stanowisko, które rzekomo pozwoliłyby się jej rozwijać. W praktyce okazuje się, że pracodawca nie chciał charakteru, a chciał osobę która na wszystko powie "tak" i popłynie ze strumieniem. To mnie dobiło. Chciałam. Starałam się. Wierzyłam w mój zespół. Oni tylko chcieli być wysłuchani. Wciąż życzę im najlepiej i mam nadzieję, że następna zatrudniona osoba będzie w stanie z góry powiedzieć "nie".
Niektórzy mówią: to tylko praca. Też tak myślałam i z takim nastawieniem zaczynałam karierę w tej firmie. Było obiecująco. Niby nieznaczące sytuacje zaczęły się gromadzić, co zaburzyło moją pewność siebie. Zaczęłam wierzyć, że jestem beznadziejna i że nic nie można z tym zrobić. Te negatywne uczucia przenosiłam do domu, co wpływało na innych. I ta obcość mnie przerosła. Wszystko spłonęło jedno po drugim. A teraz? Zostałam zwolniona dyscyplinarnie z końcem listopada. Spodziewałam się tego od dłuższego czasu. Sposób, w jaki byłam traktowana dał mi jasno do zrozumienia, że szukają na mnie haków.
Co do związku i rodziny... Tak, wciąż się obwiniam. Ja wiem, że to jest ściśle związane ze mną, ponieważ teraz (przyjmując regularnie lekarstwa) widzę jak się zachowywałam. Nie mam usprawiedliwienia i nie oczekuję współczucia. Stałam się słaba, podatna i strachliwa. Pojawiły się problemy z zasypianiem i fizyczne, niedzielne, reakcje na myśl o pójściu do pracy następnego dnia. Myślę, że nigdy nie przestanę czuć winy. To coś, z czym mierzę się każdego dnia. Jest zawsze przy mnie i atakuje ze zdwojoną siłą w najmniej oczekiwanych momentach. Nie rozpoznaje tego, czym się stałam. Wracając wspomnieniami do siebie sprzed czterech miesięcy, myślę: "To nie ja!". Prawda jest okruta: cokolwiek się ze mną stało, to wpłynęło na moje zachowanie. Mimo że nie czułam się sobą, to byłam ja nie mogę temu zaprzeczyć. To tak jak maszyna pozbawiona ducha.
Miałam wszystko, a nie potrafiłam zawalczyć o siebie. Jeśli ktoś w pracy zachowuje się w stosunku do Was nie w porządku: powiedzcie stop. Może tego nie widać, ale to Was może zmieniać. Powolutku, krok po kroku. Nim się obejrzycie może się zdarzyć, że nie będzie czego ratować. Jeżeli jest ktoś, kto czeka na Wasz powrót do domu, nie wahajcie się.
To tylko praca.
Ci, którzy czekają na Was w domu, są znacznie ważniejsi. Nie pozwólcie nikomu przejąć kontroli nad Waszym życiem. W przeciwnym wypadku może się okazać, że jest już za późno.

W momencie pisania tego posta słuchałam zapętloną piosenkę P.O.D.- Youth of the Nation. Polecam i zachęcam do przesłuchania.
Kolejna część wkrótce.
 

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą

Napędzana humorem dzięki Joe Monsterowi