Ooooo, jaki temat Będzie trochę pitolenia, z góry przepraszam
Zacznijmy od tego, że z wielu perspektyw religia jest no nierozsądnym podejściem. Ale są też inne perspektywy. Załóżmy, że po śmierci coś jest, być może nawet jakaś osobowa istota i żeby nie stracić okazji na spotkanie, poznanie, zapytanie co spowodowało, że powstało to wszystko, spędzenie razem wieczności tak jak z rodzicem lub przyjacielem warto zrobić największy zakład w życiu i przygotować się jakoś do tego. I teraz już robi się naprawdę prosto, wystarczy wybrać jedną z kilku tysięcy religii oraz jakieś bóstwo i zacząć je naśladować, aby jak najbardziej się do nich zbliżyć psychicznie (aby po wyhuśtaniu się mniej więcej znaleźć się na odpowiedniej autostradzie do ich lokacji). No dobra, ale można nie wierzyć. Tu też jest ciekawie. Większość pewnie słyszała o śmierci klinicznej, przelatywaniu życia przed oczami, rozciągania się percepcji czasu lub hipernadaktwywności mózgu w tym momencie. A co jeśli postrzeganie czasu w momencie śmierci rozciąga się tak bardzo, że dla mózgu sprawia wrażenie wieczności lub milionów lat? I zostaje się z samym sobą, swoją osobowością, świadomością czynów i stopniem pogodzenia ze sobą, innymi, całym światem? Z niebem lub piekłem, które się stworzyło we własnej głowie? Niebo i piekło i własna uporządkowana lub nie świadomość i zabawki/umiejętności umysłowe, które zabrało się ze sobą we własnym umyśle na drugą stronę A co jeśli umrzesz z ciotowatym umysłem lub ze strachem przed śmiercią? I zostanie Ci to na te "miliony lat"? Przewalone odrobinę I jeszcze nauczyć takiego szajsu swoje potomstwo i spatolić im umysł? O ku&*#a... Trochę groza. To jest w końcu coś wartego mojego strachu
"What we do in life echoes in eternity"
https://www.youtube.com/watch?v=lVGPaoaOkjI
To teraz dopiero zacznie się pitolenie, bo w takim przypadku przypomina mi to trochę spadanie do czarnej dziury. Bo co się dzieje z Markiem i Elizą podczas takiego wydarzenia gdy Marek spada w czarną dziurę, a Eliza obserwuje to z zewnątrz? Z punktu widzenia Elizy Marek spada i jeśli ma szczęście to robi to na odpowiednio dużą czarną dziurę, która nie spowoduje różnicy w sile przyciągania między stopami, a głową i jego rozciągnięcia jak spaghetti. Ale w końcu spada na powierzchnię horyzontu zdarzeń, rozpłaszcza się i wyparowuje wskutek promieniowania Hawkinga. Przy czym jeśli Marek przez radio śpiewałby z nonszalancją "Go hard nigga or go home nigga" to jego głos słyszany z radia trzymanego przez Elizą coraz bardziej by się rozciągaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaał.
A jak to wygląda z punktu widzenia Marka? Inaczej. Marek spada na powierzchnię horyzontu zdarzeń i w momencie gdy Eliza widzi jak się rozpłaszcza on zupełnie na luzie i bez szwanku przechodzi dalej w głąb. I oboje mają rację. Piękno relatywistyki, fizyki i logiki.
No i tutaj można lub nie dojść do wniosku, że jeśli chwilowy wyrzut dopaminy i oksytocyny do swojego białka i organizmu zbliża nas lub nie do określonego celu to podejmuje się takie lub inne decyzje. I inni mogą się podrapać po nosie. Oczywiście nie zmienia to tego, że z wielu perspektyw religia jest "głupia". Tak samo jak chyba zresztą wszystko co się robi w życiu (przez ten krótki moment między dwoma datami na nagrobku). Ważne, żeby te "głupoty" były dla nas ok, sprawiały frajdę w życiu i spełniały potrzeby wewnętrznej estetyki
ale popitoliłem głupoty...
https://www.youtube.com/watch?v=MEg-oqI9qmw
Zacznijmy od tego, że z wielu perspektyw religia jest no nierozsądnym podejściem. Ale są też inne perspektywy. Załóżmy, że po śmierci coś jest, być może nawet jakaś osobowa istota i żeby nie stracić okazji na spotkanie, poznanie, zapytanie co spowodowało, że powstało to wszystko, spędzenie razem wieczności tak jak z rodzicem lub przyjacielem warto zrobić największy zakład w życiu i przygotować się jakoś do tego. I teraz już robi się naprawdę prosto, wystarczy wybrać jedną z kilku tysięcy religii oraz jakieś bóstwo i zacząć je naśladować, aby jak najbardziej się do nich zbliżyć psychicznie (aby po wyhuśtaniu się mniej więcej znaleźć się na odpowiedniej autostradzie do ich lokacji). No dobra, ale można nie wierzyć. Tu też jest ciekawie. Większość pewnie słyszała o śmierci klinicznej, przelatywaniu życia przed oczami, rozciągania się percepcji czasu lub hipernadaktwywności mózgu w tym momencie. A co jeśli postrzeganie czasu w momencie śmierci rozciąga się tak bardzo, że dla mózgu sprawia wrażenie wieczności lub milionów lat? I zostaje się z samym sobą, swoją osobowością, świadomością czynów i stopniem pogodzenia ze sobą, innymi, całym światem? Z niebem lub piekłem, które się stworzyło we własnej głowie? Niebo i piekło i własna uporządkowana lub nie świadomość i zabawki/umiejętności umysłowe, które zabrało się ze sobą we własnym umyśle na drugą stronę A co jeśli umrzesz z ciotowatym umysłem lub ze strachem przed śmiercią? I zostanie Ci to na te "miliony lat"? Przewalone odrobinę I jeszcze nauczyć takiego szajsu swoje potomstwo i spatolić im umysł? O ku&*#a... Trochę groza. To jest w końcu coś wartego mojego strachu
"What we do in life echoes in eternity"
https://www.youtube.com/watch?v=lVGPaoaOkjI
To teraz dopiero zacznie się pitolenie, bo w takim przypadku przypomina mi to trochę spadanie do czarnej dziury. Bo co się dzieje z Markiem i Elizą podczas takiego wydarzenia gdy Marek spada w czarną dziurę, a Eliza obserwuje to z zewnątrz? Z punktu widzenia Elizy Marek spada i jeśli ma szczęście to robi to na odpowiednio dużą czarną dziurę, która nie spowoduje różnicy w sile przyciągania między stopami, a głową i jego rozciągnięcia jak spaghetti. Ale w końcu spada na powierzchnię horyzontu zdarzeń, rozpłaszcza się i wyparowuje wskutek promieniowania Hawkinga. Przy czym jeśli Marek przez radio śpiewałby z nonszalancją "Go hard nigga or go home nigga" to jego głos słyszany z radia trzymanego przez Elizą coraz bardziej by się rozciągaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaał.
A jak to wygląda z punktu widzenia Marka? Inaczej. Marek spada na powierzchnię horyzontu zdarzeń i w momencie gdy Eliza widzi jak się rozpłaszcza on zupełnie na luzie i bez szwanku przechodzi dalej w głąb. I oboje mają rację. Piękno relatywistyki, fizyki i logiki.
No i tutaj można lub nie dojść do wniosku, że jeśli chwilowy wyrzut dopaminy i oksytocyny do swojego białka i organizmu zbliża nas lub nie do określonego celu to podejmuje się takie lub inne decyzje. I inni mogą się podrapać po nosie. Oczywiście nie zmienia to tego, że z wielu perspektyw religia jest "głupia". Tak samo jak chyba zresztą wszystko co się robi w życiu (przez ten krótki moment między dwoma datami na nagrobku). Ważne, żeby te "głupoty" były dla nas ok, sprawiały frajdę w życiu i spełniały potrzeby wewnętrznej estetyki
ale popitoliłem głupoty...
https://www.youtube.com/watch?v=MEg-oqI9qmw
Ostatnio edytowany:
2021-06-12 06:18:26
--
We are House Atreides. There is no call we do not aswer. There is no faith that we betray.