... Najmłodsza nie urodziła.
Rozwalone głowy i zbite okulary miałam już przerobione że Średnim, wizyty na sorze i owijanie w prześcieradła szpitalne, żeby dało się dotknąć/ukłuć/zszyć też, ale że to ta mała cholera do grobu mnie wpędzi, jest mi raczej oczywiste. Ja w jej wieku lepiłam kotlety z błota w piaskownicy, a ta, piaskownicy nie mając, w szkodę wchodzi prawie codziennie. I nie chodzi mi nawet o to, że dopiero na nogi się podnosząc, stłukła mi wielki wazon z Murano, zarąbisty skądinąd, nawet nie o to, że na tych niepewnych kulasach pobieżawszy dopełzła mi do klawiatury laptopa i trzy czwarte klawiszy z zacięciem godnym parkowego szachisty powyrywała. Nic to, że zalała łazienkę, w zmowie z bratem upierdoliła piłką szklane wisiory żyrandola (nota bene też Murano), za co zabiłam im tę piłkę wielkim kuchennym nożem, na ich własnych oczach. I huk nawet, że w pokoju burdel permamentny, strach wejść bez asysty speleologów, tych doświadczonych, i pies go lizał, że od kiedy nosem nie dosięga stołu kradnie mi komórkę tak, że nie ogarniam jak i kiedy.... To wszystko pikuś. Wyobraźcie teraz sobie, że ona wejdzie (wchodzi) w okres dojrzewania w tym samym czasie, kiedy ja będę dumnie wkraczać (wkraczam) w menopausę?!
Przeczytacie o nas w gazetach.
Ach! Byłabym zapomniała! Był sobie kiedyś pistolecik do gorącego kleju. Taki kochany, dokładny, Boscha. I ten pistolecik znalazł tam, gdzie powinna być rurka kleju, ołówek. Mocno wepchniety. Nie indagujmy przez kogo. Pytanie właściwe: jakiego wiertła użyć, żeby delikatnie i mięciutko wypiętrolić ołóweczek z dupci pistoletu? Biorąc pod uwagę, iż nie podziałały: nożyczki, śrubokręty, dłuta, druty i szczypce wszelkich rodzajów. Stukanie i pukanie ze wszech stron też nie.
Rozwalone głowy i zbite okulary miałam już przerobione że Średnim, wizyty na sorze i owijanie w prześcieradła szpitalne, żeby dało się dotknąć/ukłuć/zszyć też, ale że to ta mała cholera do grobu mnie wpędzi, jest mi raczej oczywiste. Ja w jej wieku lepiłam kotlety z błota w piaskownicy, a ta, piaskownicy nie mając, w szkodę wchodzi prawie codziennie. I nie chodzi mi nawet o to, że dopiero na nogi się podnosząc, stłukła mi wielki wazon z Murano, zarąbisty skądinąd, nawet nie o to, że na tych niepewnych kulasach pobieżawszy dopełzła mi do klawiatury laptopa i trzy czwarte klawiszy z zacięciem godnym parkowego szachisty powyrywała. Nic to, że zalała łazienkę, w zmowie z bratem upierdoliła piłką szklane wisiory żyrandola (nota bene też Murano), za co zabiłam im tę piłkę wielkim kuchennym nożem, na ich własnych oczach. I huk nawet, że w pokoju burdel permamentny, strach wejść bez asysty speleologów, tych doświadczonych, i pies go lizał, że od kiedy nosem nie dosięga stołu kradnie mi komórkę tak, że nie ogarniam jak i kiedy.... To wszystko pikuś. Wyobraźcie teraz sobie, że ona wejdzie (wchodzi) w okres dojrzewania w tym samym czasie, kiedy ja będę dumnie wkraczać (wkraczam) w menopausę?!
Przeczytacie o nas w gazetach.
Ach! Byłabym zapomniała! Był sobie kiedyś pistolecik do gorącego kleju. Taki kochany, dokładny, Boscha. I ten pistolecik znalazł tam, gdzie powinna być rurka kleju, ołówek. Mocno wepchniety. Nie indagujmy przez kogo. Pytanie właściwe: jakiego wiertła użyć, żeby delikatnie i mięciutko wypiętrolić ołóweczek z dupci pistoletu? Biorąc pod uwagę, iż nie podziałały: nożyczki, śrubokręty, dłuta, druty i szczypce wszelkich rodzajów. Stukanie i pukanie ze wszech stron też nie.
Ostatnio edytowany:
2021-12-21 01:10:17
--
https://www.facebook.com/lunaefragmenta/?ref=bookmarks