Z przykrością stwierdzam, że nikt wybitny i znacząco pożyteczny w tym okresie na stanowisku prezydenckim nie zasiadł.
Kwaśniewski był zdolnym uczniem obcego reżimu, który jak na słupa, potrafił całkiem nieźle imitować polityka, a nawet dyplomatę.
Wałęsa wstrzelił się dziejowo, ale moim zdaniem równie szybko jak się wstrzelił, tak szybko się wystrzelił wracając do korzeni swojego prymitywnego jestestwa. Tak czy owak, nie było komu nad nim popracować, a i student podejrzewam, nie był z niego zbyt wdzięczny.
Kaczyński sprawiał wrażenie rozważnego i był zdecydowanie bardziej spełniony osobiście od swojego brata, co czyniło go człowiekiem mniej od niego zakompleksionym, ale fundamentalny brak instynktu, rodzinna skłonność do zacietrzewienia i umiejętności dyplomatyczne na poziomie szkoły eksternistycznej znacząco negatywnie wpłynęły na jego prezydenckość.
Komorowski od zawsze kojarzył mi się z rejestratorką w przychodni, która wpadła na zastępstwo, jako tako odpieprzyła kontrakt i się po cichutku zmyła.
Jaruzel jest zwykłym zdrajcą, więc szkoda na jego temat strzępić klawiatury.
Duda Andrzej... jaki koń jest, każdy widzi