<< >> wszystkie blogi

Aniolek_74's absurdlog

Potwornie absurdalny blog

Kretynowo (1)

2016-03-01 14:52:56 · Skomentuj
Burmistrz Kretynowa, krainy na Dzikim Południu, Wacław Pleśniak, rozejrzał się po swoim nowym gabinecie. Niby wszystko było w porządku. Zarówno miesięczna pensja, premia za objęcie stanowiska no i odprawa, za odejście z poprzedniego, niższego. Chociaż... w myślach podsumował prędko otrzymaną sumę. Może trzeba było jeszcze poczekać? Chociaż te osiemdziesiąt tysięcy też jest niczego sobie. Samo pomieszczenie było przestronne, jasne, pokryte sosnowym parkietem, na którym pysznił się ręcznie tkany z jedwabiu dywan, o podobno o jakiejś niesłychanie wysokiej gęstości węzłów. To już nie obchodziło Wacława. Jedyną gęstością, jaka mogła go zainteresować, a raczej stężeniem, była zawartość procent w wypijanych trunkach. Olbrzymi, miękki obrotowy fotel, w kolorze zieleni, dopasowany szerokością siedziska do tłustego dupska burmistrza tkwił pod oknem. Zestaw do odbioru telewizji z sporym, prostokątnym ekranem zajmującym jedną ze ścian na wprost biurka obiecywał miłe i pełne niezapomnianych przeżyć chwile przy którymś z seriali. Solidne biurko, na którym leżała biała, czysta kartka A-4, obok długopis reklamowy firmy Viegera. Podobno jedna ich kapsułka stawiała na nogi i nie tylko. Niektórzy uważali, że jest lepsza od tego całego krwistego drinka, potocznie zwanego Fruwającym Turem. Tamten unosił całe ciało, a kapsułka wszystkie członki, nawet te od dawna nieczynne. Ciekawy wynalazek. I jakże przydatny burmistrzowi. Szczególnie w sytuacji kiedy nową asystentką zostaje najlepsza absolwentka elitarnych WARG, czyli Wyższej Akademii Rżnięcia Głąba. Uśmiechnął się nieznacznie przenosząc wzrok na doniczki z kwiatami na parapecie okna, zasłonięte śnieżnobiałą firaną. Odwrócił się, opierając ciężko tyłkiem o blat biurka i o mało co nie strącając z niego szklanej kuli. Złapał ją w ostatniej chwili i z namaszczeniem odstawił na specjalną podstawkę. Kula była prezentem od Wiedźmy Berkel. Umieszczony wewnątrz niej ( kuli, a nie Wiedźmy) ubrany na czarno starszy, brodaty osobnik, siedzący na saniach, z pustym workiem przerzuconym smętnie przez ramię, spojrzał z wyrzutem na Wacława. Drobinki czegoś, co przypominać miało śnieg, zawirowały wokoło niego, osiadając powoli na wychudzonych ramionach i czapce. Burmistrz powiódł wyblakłymi niebieskimi oczkami, ukrytymi pomiędzy fałdkami tłuszczu na opasłej twarzy po reszcie gabinetu. Kanapa, służąca do odpoczynku, drzemki w ciągu dnia – jest. Wygodna, pokryta białą skórą, z szerokimi podłokietnikami. Zachęcająca do położenia się na niej. W końcu ileż można pracować? Tym bardziej, że Wacław Pleśniak należał do tych ludzi, którzy za pracę uznawali już samo przyjście do niej. A raczej przyjazd. Który też potrafił być męczący i wyczerpujący. Na przykład wczoraj. To mu się jeszcze nie przytrafiło w całej swojej karierze burmistrza! Po prostu skandal! Jechał rozparty na tylnim siedzeniu klimatyzowanej limuzyny, asystentka pracowała gorliwie, z głową pochyloną nad jego biodrami, kiedy kierowca gwałtownie zahamował. Wacławowi pite właśnie wprost z butelki wino marki „ Jędrny Cyc” wypadło z ręki, rozlewając się na podłogę samochodu. Z mięsistych warg wyrwała się soczysta kurwa. Nakazał kierowcy opuścić szybę, wyglądając z oburzeniem przez okno. Jakieś białe auto z krzykliwymi czerwonymi i niebieskimi pasami, z dziwnym znaczkiem węża na niebieskim krzyżyku, czy co to tam było, ośmieliło się próbować wymusić pierwszeństwo przejazdu! I to komu! Jemu! Burmistrzowi Kretynowa! Zgrzytnął sztuczną szczęką ze złości. Asystentka Leokadia Żabczyńska, utkwiła przerażone duże oczęta w białym samochodzie. - Może jadą kogoś ratować – szepnęła drżącymi usteczkami, koloru dojrzałych malin. - W dupie to mam – odparł sięgając po najnowszy model telefonu Notki. – Ja do roboty jadę. Wyjący głośnym sygnałem dźwiękowym, migoczący niebieskimi kogutami na dachu, biały i pasiasty samochód z wężem, zatrzymał się, przepuszczając limuzynę burmistrza, która teraz pomknęła wesolutko w stronę centrum. Wacław Pleśniak westchnął ciężko. Kanapa była w gabinecie niezbędna. Na ścianie nad nią wisiał krzykliwy obraz modnego ostatnio malarza, o wdzięcznym nazwisku Pręcidupek. Wielki czarny kleks na środku żółtego płótna, otoczony szczerozłotą, zdobioną ornamentem ramą, miał być symbolem nowego porządku świata. Co prawda jednemu z petentów przypominało to wielką czarną dziurę, czego nie omieszkał wyrazić werbalnie, jednak Wacław nie zgadzał się z tym stanowiskiem. Mądraliński się znalazł. Sprawdził pochodzenie petenta, każąc przeszukać wszelkie dostępne kartoteki i teczki w Cipie. CIPA, czyli Cetralny Instytut Pamięci Agentów dysponowała wieloma danymi o wszystkich mieszkańcach Kretynowa. Specjalnie szkolonym agentom, nie umykała żadna ważna informacja, taka jak na przykład długość najmniejszego palca u stopy, czy też na co wydano ostatnie kilka złotych w osiedlowym spożywczaku. I na tego mądralińskiego petenta też się coś znalazło. Emerytury dostawał osiemset sześćdziesiąt złotych. Niby najniższa Kretynowa emerytura, a okazało się, że w zeszłym miesiącu wydał osiemset sześćdziesiąt trzy złote! Skąd mądraliński miał te dodatkowe trzy złote? Wacław poczuł się oszukany. Jak nic petent dozbierał gdzieś, dorobił, a nie rozliczył się z tego z Gnidą! Główny Nadrzędny Instytut Dręczenia Aborygenów najwidoczniej miał zbyt słabą kadrę, która nie uchwyciła tej nieścisłości. Decyzję podjął od razu. Sięgnął po słuchawkę stojącego na biurku wściekle różowego telefonu. Niskim głosem wydał kilka poleceń. Kiedy po drugiej stronie rozmówca przyznał mu rację, obiecując podjąć niezbędne działania dla wprowadzenia nowych dyrektyw na najbliższym zebraniu, burmistrz uspokoił się. Teraz mógł już na powrót przyjrzeć się nowemu gabinetowi, szukając niewinnego z pozoru niedopatrzenia. Krzesło dla odważnego petenta ( tu zgrzytnął szczęką, na samo wspomnienie ostatniego mądralińskiego), przypominające wyglądem wykarczowany pieniek, z siedziskiem najeżonym drzazgami, spełniało wszelkie formalne wymogi stosowne do ostatniego zarządzenia Koalicji Umysłowo Nieprzydatnych, w skrócie KUN-y. Ukryty przemyślnie w szafie pod drugą ze ścian, barek, zasłonięty pustymi segregatorami, odsłaniał swoje wnętrze po wyjęciu jednego z nich z półki. Burmistrz podszedł szybko do szafy, sprawdzając czy aby nic się w tej materii nie zmieniło od zeszłej godziny. Kiedy jego oczom ukazało się kilkanaście butelek ulubionego wina, masa wszelakich innych trunków, a nawet niewielkie woreczki wypełnione białym proszkiem i zielonymi, suchymi roślinkami, uśmiechnął się szeroko. W takich warunkach można pracować! Zamknął barek, uprzednio poczęstowawszy się odrobiną białego proszku, wytarł nos w mankiet garnituru. Obrzucił jeszcze ostatnim spojrzeniem cały gabinet i ruszył w kierunku drzwi. Otworzył je wkraczając dumnie do niewielkiego, słabo oświetlonego pomieszczenia bez okien, krańcowo odmiennego wyglądem. - Pani Leokadio, dzisiaj nie ma mnie już dla nikogo – wychodząc rzucił w kierunku siedzącej na chyboczącym się taborecie, za równie chyboczącym, krzywo zbitym z nieheblowanych desek stolikiem, najlepszej absolwentki WARG-u. Wpisywała coś właśnie do zabytkowego komputera. - Ależ oczywiście, Panie Burmistrzu – odpowiedziała służalczo, zrywając się ze stołka i gnąc w niskim ukłonie, pełnym poddaństwa, niczym wytrawna gejsza. - I mam tu nawet coś dla ciebie – wyciągnął z kieszeni wymiętą paczuszkę z obrazkiem herbatnika. Z rozerwanego opakowania wysypało się kilka okruszków pogniecionego ciastka. Rzucił to na stolik wprost przed zaskoczoną tym gestem dobroci dziewczynę. - Dziękuję, Panie Burmistrzu, ależ nie było trzeba – zaczerwieniła się z radości, aż po koniuszki blond włosów. – Dziękuję, dziękuję – powtarzała uszczęśliwiona, nie przestając giąć się w ukłonach. Wynagrodzenie, w postaci pensji minimalnej Kretynowa, w wysokości prawie tysiąca dwustu złotych na rękę, otwierało jej serce i duszę dla swojego łaskawcy, który ją zatrudnił. Mogła uważać się za wielką szczęściarę. Pięć lat intensywnej nauki, spędzone na studiach w Wyższej Akademii Rżnięcia Głąbów, okupione głodem i wyczerpaniem z niewyspania, opłaciły się. I nawet miała za co spłacać kredyt zaciągnięty na naukę! Teraz odprowadziła swojego pracodawcę pełnym zachwytu i uwielbienia wzrokiem, a gdy zniknął za odrapanymi drzwiami, od razu wsunęła do ust połamane ciastko, zajadając się nim ze smakiem.

Rozmówki z Młodym

2016-02-09 20:15:08 · Skomentuj
Robota czekała, a pomysłów w głowie zero. Pomyślałam sobie: zapytam Młodego, może wpadnie na coś... podsunie jakąś myśl, punkt zaczepienia... A przy okazji pomoże przy obiedzie, to będzie szybciej. Trę ziemniaki na placki, Młody pilnuje rybki na patelni. - Młody, słuchaj, problem mam. Nie mam pomysłu na tekst. Początek, środek i dobre, szczęśliwe zakończenie. Młody mniej więcej zorientowany w zapędach pisarskich matki. Nie odrywając się od patelni, rzucił: - Coś w stylu Trudnych Spraw? - Tia, dawaj, może być... Może załapię jakiś punkt, z którego wykluje się pomysł. - Pani Magdalena ma fetysz kocich uszek i ogonka analnego. Mąż już nie wyrabia. Postanawiają znaleźć psychiatrę dla pani Magdaleny. Udaje się panią Magdalenę z tego wyleczyć. – wyrecytował, pilnując rybki na patelni. Aż przestałam trzeć ziemniaki. - Młody, ale jakieś mniej trudne sprawy. Może coś z miłością, rodziną, małżeństwem? Młody odwrócił się w moją stronę. - Z miłością? No dobra. – wrócił do pilnowania rybki. – Kobieta zdradziła męża z murzynem. Murzyn zrobił jej dziecko. Mąż się dowiedział i zdenerwował. Na szczęście murzyn zabrał kobietę do Afryki. Tam założyli plantację bananów i nauczyli dziecko chodzić po drzewach i zbierać kokosy. Przyznam, że ziemniak wypadł mi z ręki. - Młody... – wydusiłam – Skąd ty bierzesz takie pomysły? - Internety matka, internety... Za dużo internetów...

Rozmówki z Młodym

2016-01-31 17:53:32 · Skomentuj
Rozmówki z Młodym. Trochę mi się nagromadziło do posprzątania... Dzielnie to dzisiaj ogarnęłam. Młody wyłazi ze swojego pokoju. Patrzy na mnie, mruga z ewidentnym niedowierzaniem. Paskudny uśmieszek pojawił się na jego ustach. - Sprzątałaś? - dostanie kiedyś w dziób za to zdziwienie w głosie. - Noooo... - Jak w innym wymiarze... Zniknął w swojej jaskini, zanim zdążyłam w niego ścierką rzucić. - Ze śmieciami leć! - wrzasnęłam. - Pooooteeeem... - dobiegło zza drzwi. Standard.

Rozmówki z Młodym

2016-01-27 13:18:52 · Skomentuj
Tuptamy z Młodym przez miasto. Godzina południowa. Miasto szare, zachmurzone, zamglone, a mokre ulice... prawie puste. Przechodniów można policzyć na palcach jednej ręki. W sklepach też pusto. Bez kolejek, bez tłoku. Nieco się zdziwiłam. Pytam Młodego: - Ty, Młody, ale godzina taka, że powinni łazić. Z pracy, do pracy, na zakupy, ze szkoły, do szkoły, ogólnie powinni łazić. Zawsze łazili. Gdzie są ludzie? - Przespałaś apokalipsę.

Dzień trzeci

2016-01-22 09:00:00 · Skomentuj
Lubię obrazek, który został usunięty za niepoprawność. I lubię Kulkę Ziutę. Niestety nie ogarnęłam jeszcze wstawiania obrazków do posta.

Rozmówki z Młodym

2016-01-21 21:57:28 · Skomentuj
Poleźliśmy do bankomatu. Młody obsługuje, ja stoję grzecznie obok, a do bankomatu obok podłazi dwóch kolesi typu: "zwinę ci torebkę i zwieję". No co ja poradzę, że jakoś wyczuwam na odległość takich typków. Zasłoniłam sobą Młodego (o ile to możliwe zasłonić większego od siebie osobnika), żeby mi do niego nie wystartowali i "przypadkiem" nie zabrali kasy, bo gdzie potem będę ganiać za takimi po ulicach miasta. Nie daj Boże złapię, skopię z glana i jeszcze kłopoty będę miała. Młody dokonał gotówkowych operacji i odeszliśmy. Mówię mu, że tamtych dwóch to mi się wybitnie nie spodobało, bo i stali za blisko i z oczu im nieładnie patrzyło itp. - Matka, spokojnie. Żaden normalny, zdrowy na umyśle i trzeźwy facet, nie zaczepi kobiety, która wygląda jak bazyliszek. Popatrzyłam brzydko na Młodego. - O właśnie. O tym mówiłem. Zabijasz wzrokiem. Nikt nie zaryzykuje. Aż cud, że Młody wciąż łazi po tym świecie... Uodporniony chyba jakoś...

Dzień drugi

2016-01-20 11:23:53 · Skomentuj
Może coś tu napisać? Albo wrzucić któryś z moich tekstów? Tym bardziej, że okoliczności ku temu sprzyjają, jako, że w grze wyłączyli serwer celem konserwacji i nie wiadomo o której włączą z powrotem. Wiadomo - cotygodniowe konserwacje w grach są po to, żeby gracze mogli odejść od kompa, przygotować sobie zapas żarcia na kolejny tydzień, wyjrzeć przez okno czy w świecie realnym nic się nie zmieniło, tudzież skorzystać z prysznica :P Dzisiejszą konserwację wykorzystałam, komunikując się ze znajomymi na fejsie. Rozumiecie - żeby za bardzo nie oddalać się od kompa, który w chwili mojego odejścia od niego zaczyna piszczeć, a na monitorze pojawia się komunikat: uwaga, odłączono urządzenie.

Dzień pierwszy

2016-01-18 14:28:14 · Skomentuj
Po prawie jedenastu latach od założenia konta na JM zorientowałam się, że mają tu opcje pisania bloga. Jest dobrze. Ba! Nawet opłaciłam konto na pół roku - więcej kasy na fonie nie było - żeby móc coś napisać na blogu. Za cholerę nie wiem jak toto obsługiwać, ale mam przed sobą kolejne lata, żeby się tego nauczyć. Kto wie, co ciekawego odkryję po kolejnych jedenastu.
Najnowsze posty
Najpopularniejsze posty
Moje pliki
Moje albumy w Szaffie
Statsy bloga
  • Postów: 8
  • Komentarzy: 0
  • Odsłon: 1597

Napędzana humorem dzięki Joe Monsterowi