<< >> wszystkie blogi

Historia druga

2024-12-18 00:55:00 · Skomentuj

Historia druga - czy to dobre rozwiązanie?


Utrata dziecka dla kobiety to niesamowity cios, jednak mając już dziecko, tym nie powinnam się przejmować. Twierdzę, że muszę być silna dla niej, dla córki. Niestety, w ciągu 3 miesięcy od tej tragedii, ojciec córki postanowił napisać do nieznanej mi dziewczyny w celu umówienia się, spotkania... Czułam się poniżona, odepchnięta. Ta dziewczyna zachowała się honorowo i napisała do mnie, bo zauważyła że ten facet, z którym pisała, jest w związku...

Być może należało wcześniej go zostawić. Nie dawać mu kolejnej szansy.

Wobec mnie był zawsze nieczuły, odpychał mnie od siebie, wyzywał i klnął nawet w obecności dziecka. Czułam się jak worek treningowy do odbierania ciosów za to, że jest zmęczony.
Co weekend i nawet w tygodniu jeździliśmy tylko do jego rodziców na wieś. Tam pomagał ojcu przy gospodarce (naprawiać sprzęt, pomóc w polu), bądź po prostu na pogaduszki. Córkę od małego zabierałam tam, bo on nie chciał spędzać z nami czasu w mieście, w wygodnym mieszkaniu. Może wolał wieś, nie wiem. Jednak jeździłam tam, aby córka spędziła z nim czas, a on zwykle był na tyle zmęczony, że nie miał sił spędzić z nią czasu. Liczyłam, że może zmieni pracę na lżejszą, bądź lepiej płatną, a rodzicom nie będzie tyle pomagał. Jednak oni go ciągle o coś prosili, wymagali pomocy, zwłaszcza jego ojciec-rolnik. Nie podobało mi się to. Mówiłam mu, o tym.

Przez ten czas jak byliśmy razem to o wspólnie zaplanowanych wakacjach mogłam zapomnieć. Liczyło się, aby pomóc ojcu na gospodarce. Nawet i ja się wkręciłam i chętnie pomagałam w sprzątaniu domu, czy podwórka. Co z kolei nie było nic warte, bo dom to ruina do generalnego remontu, wszędzie grzyb i wilgoć, stare piece kaflowe, rozpadający się dach i budynki gospodarcze, które są w rozsypce, stare instalacje elektryczne i stare wykładziny dywanowe, zatęchłe meble i ubrania. To miejsce nie było ani przyjazne, ani bezpieczne dla dziecka, a zwłaszcza dla jego babci. Tak, mieszka tam staruszka, wśród popękanych ścian i wszechobecnego smrodu i brudu. Reszta rodziny o tym wie. Odwiedza, nie ingeruje.
Wracając do tego, dlaczego byłam z nim. Z perspektywy czasu myślę, że to była chwila słabości. Być może chciałam stworzyć rodzinę, dom. Być może on się do tego nie nadawał, miał inne priorytety...

Postanowiłam iść do adwokata, aby wnieść do sądu sprawy o alimenty i o prawa do dziecka.

Zapraszam

2024-12-13 23:59:00 · Skomentuj
Zapraszam na pierwszą historię na blogu. Może taki układ pisania jest ciekawym rozwiązaniem. Liczę, że taka forma pisania zachęci was do czytania kolejnych historii.

Pierwsza historia. Czy jest prawdziwa? Przeczytaj i wypowiedz się

2024-12-13 23:50:00 · 3 komentarze

Pierwsza historia

W moim przypadku okazało się, że płód miał liczne wady genetyczne. Z początku w 10 tyg. ciąży ginekolog (który przyjął mnie prywatnie) tego nie zauważył przy badaniu, dziecko nawet wykonywało ruchy! Byłam szczęśliwa, że dziecko jest zdrowe. Jednak przy drugiej wizycie (prywatnie), badanie się przedłużało, ginekolog mocno wciskał w mój brzuch urządzenie do wykonywania USG. Wskazał mi dwie poważne wady rozwojowe, a następnie dał numer do swojego przełożonego ze szpitala, który prywatnie przyjął mnie w swoim gabinecie. Tam okazało się że płód począwszy od stóp po głowę jest zniekształcony. Następnie znów musiałam wrócić do swojego lekarza prowadzącego po skierowanie do szpitala, który też pobrał opłatę jako wizyta prywatna.


Następnie w szpitalu finansowo odetchnęłam, choć tutaj przyjmował mnie lekarz, u którego byłam wcześniej w prywatnym gabinecie.

Obu tych lekarzy mówiło mi wprost, że mój przypadek jest wyjątkowy i naukowo ciekawy. Płód miał mnóstwo wad (m.in. dwie twarzoczaszki). W szpitalu przyjęto mnie z zaleceniem wykonania farmakologicznego poronienia. Jednak najbardziej sprawiało mi przykrość mi to, że na tych wizytach prywatnych, ci panowie, robili zrzuty ekranu zdjęć USG, gdzie jako pacjentka, ale też posiadający uczucia człowiek, ze łzami w oczach trzęsłam się na fotelu, czy kozetce. Dodatkowo badanie sondą nie należy do przyjemnych, bo to wiele obnaża... Czułam się jak sparaliżowana.

Dodatkowo za każdą z wizyt, które były naukowo ciekawe płaciłam właśnie sama. To prawie 2 000 zł. za te wizyty, gdzie w szpitalu też można było wykonać USG, prawda? Naruszyło to moje zaufanie do lekarzy. W sumie to do wszelkich ginekologów.

Nawet podczas badania USG i sondą w szpitalu doszło do takiej sytuacji, że zebrała się grupa ginekologów i jeden rezydent. Ten rezydent z pewnym obcym ginekologiem zaczęli oglądać zabawne filmiki i śmiać się, gdy ja płakałam na kozetce podczas badania.

Nie zezwoliłam na badanie USG z grupą studencką, choć mi to proponowano.

Gdy poroniłam po podaniu farmakologii, poczułam choć pewien rodzaj ulgi. Po poronieniu należy wyjąć pozostałości płodu i łożysko za pomocą metody łyżeczkowania. Bardzo bolesne, ale tutaj otrzymuje się znieczulenie, podawany jest fentanyl. Do łyżeczkowania z poronionym płodem między nogami zostałam przewieziona wózkiem do sali operacyjnej. Ostrożnie ginekolog przełożony zabrał płód na wyłożone podkłady, aby go nie uszkodzić i potwierdzić swoje naukowe badania. Potem przysnęłam przez podane leki przy łyżeczkowaniu, czując kłucie i drapanie. Bałam się co dalej. Było mi jednak przykro, straciłam przecież dziecko. Liczyłam na dużą rodzinę. Miałam poinformowaną rodzinę o nadchodzących narodzinach dziecka. Ciąża była już widoczna.

W szpitalu na szczęście pracują też ludzie normalni, bo panie salowe, pielęgniarki i położne nieco mnie wsparły, nawet jedna przytuliła. Po poronieniu poczułam pustkę. Akurat moja sala się zwolniła, więc poroniłam w samotności, nie rozmawiałam z psychologiem, bo poza złością na tych lekarzy i tęsknotą do mojego pierwszego dziecka, mojej ukochanej córki, nie czułam już nic więcej. Nie rozmawiałam z psychologiem też dlatego, że bałam się trafić na kogoś, kto potraktuje mnie znowu maszynowo. Jako ciekawy przypadek naukowy. Chciałam jak najszybciej wrócić do domu.

Następnego dnia po wydarzeniach z nocy: silnych bólach po podaniu farmakologii i po poronieniu, będąc jak w połogu, poszłam do toalety. Wychodząc spotkałam na korytarzu ginekologa, który mnie przyjmował od 10 tyg. ciąży. Chyba czekał pod drzwiami toalety aż wyjdę. Zapytał mnie czy chcę jakąś antykoncepcję. I być może wada płodu spowodowana była niskim poziomem kwasu foliowego w diecie. I tyle.

Jeszcze dostałam zalecenie na zbadanie się u ginekologa po 8 tyg. od poronienia, i odbiór wyników histopatologicznych ze szpitala.

Ze szpitala dostałam wypis pierwsza i czekając na ojca mojej córki, wróciłam do domu, do moich codziennych obowiązków.




Czy ta historia wydarzyła się naprawdę?
Napisz w komentarzu, co sądzisz o postawie lekarzy, o pacjentce. Masz jakieś doświadczenia z lekarzem, o których chcesz się podzielić. Co powinna zrobić pacjentka w takiej sytuacji?
Autor
O blogu
  • Prawda może i wydaje się gorsza, ale kłamstwo pozostawia gorsze cierpienie. Sprawdź, czy uwierzysz w te historie.
Najnowsze posty
Najpopularniejsze posty
Moje pliki
Statsy bloga
  • Postów: 3
  • Komentarzy: 10
  • Odsłon: 2450

Napędzana humorem dzięki Joe Monsterowi