Podobno przyznanie się do tchórzostwa wymaga sporej odwagi. Zastanawiałem się ile kultury wymaga przyznanie się do niezrozumienia sztuki.
Chcąc się odmłodzić co nieco takie sobie coś przeczytałem właśnie.
Obok kawy na niedzielnym stoliku znalazłem książkę Thomasa Mertona Nikt nie jest samotną wyspą. Tytuł wydawał się mówić wszystko o książce. Równie dużo ukrywał – o czym miałem się zaraz przekonać.
Do lektury książki wziąłem się raczej z rozpędu, niż jako czyn zaplanowany i wyczekiwany długo. Skończyłem niedawno czytać biografie Monty Pythonów, potem Jima Morrisona i zauważyłem, że takie małe smaczki z życia nadają dodatkowych kolorów i tak już barwnym postaciom. Zawsze znajdzie się jakaś zakulisowa historia, która sprawi, że choć na chwilę spojrzę na utwór, czy obraz nieco inaczej.
Na początku było słowo, a słowem Ktoś zaczął się bawić. Bo Ktoś miał wyobraźnię. Słowo stworzyło słowo, a dwa słowa zaczęły tworzyć mnóstwo małych słówek i krzyżówek. Wkrótce słówek bylo tak dużo, że mało kto był w stanie wszystkie spamiętać, o zrozumieniu nie wspominając...
Słowa pozakładały związki zawodowe, wolne grupy towarzyskie, kręgi wzajemnej adoracji, kółka samopoznania i samowarszawy i samokrakowa i tak powstały kodeksy, później zwane książkami.
Książki, będące w prostej, ale i czasem pokręconej linii potomkami Słowa, zachowały wszystkie cechy swojego przodka. Mnożyły i krzyżowały się do woli. Zaczęły również zakładać swoje organizacje. Wreszcie słowa i książki umocniły się na tyle, że wyrwały się z oków swoich Tfu..tfó.. twórców i zaczęły inspirować zupełnie inne grupy niewinnych odbiorców. Odbiorcy zaczęli mieć wizje, a co najdziwniejsze wizje te były legalne. Potem część z nich przestala być legalna, a część książkowych związków skończyło żywot w ogniu inkwizycyjnej namiętności.
...kiedy to się zaczęło. Kompletnie przegapiłem ten moment. To musiało się zacząć już jakiś czas temu od jakiejś głupoty. Ten dzień, takie "dziś" jak dziś musiało w końcu nadejść. Powinienem wyczuć to już wczoraj wieczorem, gdy przypomniałem sobie o tej felernej transakcji. I dziś... w piątek to było jedno z dziwniejszych uczuć - łzy piekły wściekłością ognia. Na szczęście udało się tego nie pokazać. Byle wytrzymać do końca pracy. Ale to nie jest takie proste. Od dziś już nigdy nie będzie tak łatwo.