< > wszystkie blogi

Arlnie's Co ja plotę?

Dzieci doprowadzają Cię do szału? Chcesz czasem wysadzić się w kosmos? Spokojnie, mam tak samo...i lubię to!

O ZWIĄZKACH DAMSKO-MĘSKICH SŁÓW KILKA

9 December 2014
Jesteśmy ludźmi. Ssakami. Stworzeniami stadnymi. Od początku swojego istnienia robimy wszystko, by nie tylko przedłużyć nasz gatunek, ale rozsiać go po całym świecie. Wprawdzie jako jedyni mamy dziwne tendencje do samodestrukcji i w ramach, chociażby poglądów religijnych, jesteśmy w stanie wysadzić w powietrze połowę populacji. Ale to temat na odrębny wpis...na odrębnym też tematycznie blogu. Tak więc jako zwierzęta stadne, w momencie osiągnięcia dojrzałości płciowej, zaczynamy rozglądać się za osobnikiem płci przeciwnej.
Nagle okazuje się, że koledzy w klasie wcale nie są tacy "bleeeh" i pewnego dnia, niczym za dotknięciem magicznej różdżki hormonalnej, zaczynają nam imponować, a co gorsza (tak! teraz rodzice zaczynają rwać włosy z głowy i kupować książki o bocianach, a jak to nie działa, to pokazywać filmiki z porodówki...z medycznymi zbliżeniami ), podobać nam się. Zaczynamy zwracać uwagę na...no na to, na co zaczynamy uwagę zwracać. Zależy od preferencji. Jedni lecą na kasę, ciuchy, samochód rodziców, inni na ilość pryszczy na twarzy, które są wyznacznikiem, nie wiem czego (może: za mało - baba, za dużo - brzydal), a niektórzy polecą nawet na... intelekt! I tak któregoś dnia zaczynamy "próbować". I bardzo dobrze, bo właśnie jesteśmy w odpowiednim na to wieku. Poznajemy, zakochujemy się, odkochujemy się, skaczemy z kwiatka na kwiatek. Nie ma w tym nic złego, jeżeli nie przekraczamy oczywiście pewnych granic, tak samo jak nie ma nic rozsądnego w braniu ślubu z pierwszym i jedynym chłopakiem w życiu. To troszkę tak, jak z jedzeniem. Nie przekonasz się, czy lubisz bardziej jabłka czy ananasy, dopóki nie spróbujesz obu. A gdy w końcu w tyłek boleśnie wbije ci się strzała Amora i znajdziesz tego jedynego, najwspanialszego i ukochanego księcia, zaczyna się najpiękniejsza, i zarazem najgłupsza (serio, udowodnione naukowo!): FAZA I fachowo zwana zakochaniem. Nie bez powodu napisałam, że jest najgłupsza, bo jesteśmy w tym czasie omamieni chemią. Hormony zawładnęły naszym ciałem i zablokowały logiczne myślenie oraz założyły jakiś magiczny filtr na oczy, przez który widzisz to, co chcesz widzieć. Świat jest cudowny, starzy jak zawsze - beznadziejni i nie rozumieją cię, fruniesz kilka centymetrów nad ziemią unoszona miłością, która skutecznie zastępuje ci na jakiś czas jedzenie i oddychanie. Ze swoim wybrankiem serca spotykacie się kiedy tylko możecie, potraficie rozmawiać do bladego świtu, a tematy i tak zdają się nie mieć końca. Na wspólnych spacerach wyglądacie jak bliźnięta syjamskie zrośnięte ustami, a mijający was ludzie mają ochotę puścić tęczowego pawia. No jesteście nierozłączni i tyle. Wydzwaniacie do siebie kilkanaście razy dziennie i nabijacie starym rachunek telefoniczny, wysyłając pierdylion smsów z emotkami ":-*". Chciałam na chwilę zatrzymać się przy jednej z takich rozmów telefonicznych, która prawdopodobnie wygląda tak: Ona: No cześć ptaszku, zjadłeś już obiad? On: No cześć żabciu, zjadłem już. Ona: Najedzony mój gołąbeczek? On: Najedzony moja perełko. Ona: A tęsknisz za mną (hihi)? On: Oczywiście, że tęsknię za tobą kwiatuszku. A ty (hihi)? Ona: Bardzo tęsknię za tobą ptysiu. On: Już niedługo się zobaczymy misiaczku. Ona: Już nie mogę się doczekać. To pędź do mnie w takim razie (hihi)! On: To teraz rozłącz się pierwsza. Ona: Nieeeee, to ty się rozłącz pierwszy. On: O nie nie. Ja się pierwszy rano rozłączałem. Twoja kolej (hihi). Ona: Ja się nie rozłączę dziubasku, dopóki ty się nie rozłączysz. ... kilka "rozłącz się pierwszy/a" później: Ona: Dobrze. Rozłączę się... ... ... Aniołku? On: Wiedziałem, że się nie rozłączysz (hihi). Słucham? Ona: A wracając z łazienki przyniósłbyś mi szklankę soku, bo u ciebie w pokoju nie ma nic do picia? Miłość tryska z was jak...coś co mocno tryska. Przyjemnie smyra po wnętrznościach, a serce niemal pęka wypełnione nią po brzegi. Twój ukochany jest wspaniały. Ma zawsze porządek w pokoju, codziennie goli swój młodzieńczy, nierównomiernie rozsypany po twarzy początek zarostu. On jest po prostu IDEALNY. Jest tak idealny, że postanawiacie razem zamieszkać. Tak. Macie prawo tak właśnie odczuwać, bo na tym właśnie polega pierwsza faza, która omamia was tłoczoną do krwi chemią. Ale wszystko w końcu się kończy i przychodzi: Faza II fachowo zwana miłością Mieszkacie ze sobą już od jakiegoś czasu. Dwa lata związku stuknęły, a klapki z oczu dawno spadły, z hukiem roztrzaskując się o ziemię. Minęły już czasy, gdy ochoczo prasowałaś swojemu ideałowi dresy do chodzenia po domu i układałaś kolorystycznie skarpetki w szufladzie. Nagle zauważyłaś leżące, od dnia wspólnego zamieszkania, jego skarpetki pod fotelem. Zorientowałaś się, że deska w toalecie nie podnosi się w wyniku silnego powiewu powietrza przez otwierające się drzwi, tylko twój luby jej po prostu nigdy nie opuszczał. Dziwne, bo wcześniej wersja z przeciągiem była bardzo logiczna. Którejś nocy do twoich uszu dotarł po raz kolejny, dobrze znany ci dźwięk. Jego chrapania. Co więcej, przestał być on słodki i stał się wyjątkowo irytujący. A twój ukochany? Pewnego ranka zobaczył, że wyglądasz inaczej. Niepokojąco inaczej. - Wyglądasz na poważnie chorą. - mówi - Źle się czujesz? - Nie. Po prostu nie umalowałam się. Nie chciało mi się. - odpowiadasz wzruszając ramionami. Dostrzega też, że dom sam się nie sprząta, a między wrzuceniem ubrań do kosza z brudami, a wyjęciem ich poukładanych z szafek, jest kilka tajemniczych procesów, o których nie miał pojęcia. Pranie? Suszenie? Prasowanie? Chowanie? Serio? Od kiedy?! Jeżeli teraz, pomimo wszelkich wad, które dostrzegliście mieszkając razem, nadal chcecie ze sobą być, śmiało możecie powiedzieć, że się kochacie. I właśnie w tej chwili łączące was uczucie, jest właśnie miłością. Nie chemicznym zakochaniem. Miłością. Oboje pracujecie, macie swoje odrębne zajęcia, nadal jednak uwielbiacie spędzać wspólnie czas, którego nota bene macie sporo. Jesteście tylko wy. W niedzielę on przynosi ci śniadanie do łóżka, które pałaszujecie ze smakiem, nie zwracając uwagi na rozsypujące się po całej pościeli okruchy. On przygotowuje obiad, którym delektujecie się, może nie karmiąc się już wzajemnie jak przy fazie pierwszej, ale nadal jest to bardzo miłe. Ty sprzątasz po nim kuchnię, bo przecież on szykował obiad. Myjesz posypaną przyprawami kuchenkę i śmiejesz się pod nosem rozbawiona tym, że tak zamaszyście wymachiwał pieprzem. A gdy wcinacie przygotowany przez ciebie posiłek, patrzysz na niego serdecznie i wycierasz mu z brody resztki spadłego z widelca mięsa. Ze stołu też, bo przecież tak mu smakowało, że zachlapał prawie cały. Wszystko układa się świetnie, macie gdzie mieszkać, macie za co żyć, macie siebie. Od jakiegoś czasu myślicie o kolejnym kroku, którym jest: Faza III fachowo zwana małżeństwem i założeniem rodziny. Pora wydorośleć. Pora spłodzić słodkiego, różowego, pięknego potomka. Poza tym życie zaczęło robić się jakieś nudne, można by nawet rzec - puste. Ale zanim, jak tradycja nakazuje...albo jak nakazują rodzice, trzeba wziąć ślub. Szykujecie ceremonię, ślubujecie, bawicie się, cieszycie z prezentów i kasy, i w końcu dzieje się to, na co czekaliście. Jesteście w ciąży. Nie bez powodu piszę w liczbie mnogiej, bo zazwyczaj tak jest, że przy pierwszym dziecku "jesteście" w ciąży. Chodzicie razem na usg, podziwiacie fasolkę, zastanawiając się do kogo jest podobna. Przechodzicie przez wszystkie trymestry wspólnie. Przyszły tata zrezygnował nawet z wyjść z kumplami, żeby nie zostawiać ciebie samej w domu. W waszym związku znów coś się dzieje. Coś nowego, ekscytującego, wspaniałego. Niecierpliwie wyczekujecie dnia porodu, zakreślając kolejne dni w kalendarzu. W końcu wymarzony dzień nadchodzi. Urodziliście dziecko. Siedzicie (kto mógł siedzieć ten siedział ) w sali szpitalnej i podziwiacie fioletowego chińczyka, który dopiero co opuścił twoje...wasze łono. Jesteście w niebo wzięci i patrzycie na siebie tak jak wtedy, gdy właśnie się w sobie zakochaliście. Oczywiście w końcu hormony opadają. Zaczyna się normalne życie, wzbogacone o dodatkowe obowiązki i dodatkowe, NIEMAŁE wydatki. Jesteście zmęczeni. Podczas kolejnej ciąży, już tylko ty w niej jesteś. Ktoś musi przecież zostać z pierwszym dzieckiem w domu, gdy ty jesteś na badaniu, prawda? Tak więc rodzisz kolejne dziecko, obowiązków przybywa jeszcze bardziej. Życie. Wieczorami padacie na twarz ze zmęczenia. Ty wkurzasz się na niego, że znów miał nadgodziny w pracy i sama musiałaś uporać się z całym grajdołem. On wkurza się na ciebie, że ciągle tylko biadolisz. Nie jadacie już wspólnych śniadań w łóżku, bo po pierwsze - nie da się jeść o 6 rano ze skaczącymi po waszym małżeńskim łożu dziećmi, a po drugie - kto będzie sprzątał okruchy??? Nie prasujesz już mu dresów i domowych koszulek. Jak ładnie rozwiesisz, nie ma takiej potrzeby. Tematy do rozmów chyba wyczerpaliście w fazie pierwszej i drugiej. Teraz ograniczacie się do: - trzeba zrobić zakupy -zapłaciłeś za prąd? -gdzie w tych buciorach! Dopiero poodkurzałam! - obiad masz w garnku - jak dzieci? - co dziś oglądamy? - idziemy spać? Gdy on proponuje zrobienie niedzielnego obiadu, wzbraniasz się rękami i nogami, bo doskonale wiesz, jak wygląda potem kuchnia, a nie masz ochoty zdrapywać przyklejonego do sufitu makaronu. Jego chrapanie doprowadza cię do szału. Coraz częściej myślisz o oddzielnych sypialniach, żeby móc się wreszcie wyspać. Nie chcesz mieć w domu kolejnego "dużego dziecka". Masz przecież chwilami dość swoich pociech, które również ciebie nie oszczędzają. Zastanawiasz się, dlaczego?! Po co?! Aż któregoś wieczoru siadasz naprzeciw niego, swojego wybranka serca i patrzysz, i patrzysz, i patrzysz... I wiesz, że pomimo tych dwudziestu kilo, które przytył w ciągu 10 lat waszego związku, pomimo tego, że nie sprząta po sobie z własnej, nieprzymuszonej woli, tylko w wyniku twojego szantażu, pomimo tego, że po jego gotowaniu cała kuchnia obsypana jest przyprawami, pomimo tego, że jego szafa z ubraniami jest pusta, a te piętrzą się na fotelu, pod którym znalazłaś kiedyś jego skarpetki, pomimo tego, że nie nosi cię już na rękach, a ty już nie oczekujesz tego od niego... Pomimo tego wszystkiego, ty nadal go bardzo kochasz. Prawdziwie, świadomie, takiego jakim jest. To jest Miłość przez wielkie "M". To jest "M jak miłość"... Nieee, no teraz pojechałam. A pewnego dnia zachodzisz do apteki i wręczasz mu mały prezencik. Nie chcesz mu mówić, bo tylko w ten sposób będziesz w stanie go zaskoczyć. To podarunek, który już na zawsze zostanie odnotowany w waszym kalendarzu, jako jedna z ważniejszych dat. Ten prezent prawdopodobnie po raz kolejny zmieni wasze życie i uczyni je pełnym... Środek na chrapanie, który i tak nie działa...
 

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Autor
O blogu
  • Jedyna rzecz, jak przyszła mi do głowy, by do reszty nie zeschizować - założyć blog. Bez ściemy, antykoncepcja prosto przez oczy, matka furiatka - to ja.
  • Informuj mnie o nowościach na blogu
  • RSS blogu Arlnie
Najnowsze posty
Najpopularniejsze posty

Napędzana humorem dzięki Joe Monsterowi