"Co tu się dzieje Wąski?"

26 July 2009
No kocioł zrobili...


Nie wspomniałem o jeszcze jednej zadziwiającej rzeczy. Z premedytacją przyznaję. Nie chciałem wspominać, że w Tokio szykuje się największy festiwal fajerwerków w roku. A co mnie zadziwiło? Ogłoszenie. Na plakacie w hotelu widniała cena. Festiwal na otwartym powietrzu i cena? Co, kawałek nieba zamkną i będą wpuszczać za kasę? Oczywiście nie. Otóż plakat podawał koszt dojazdu z danego miejsca. Tak żeby potencjalny widz wiedział, ile będzie kosztował bilet; w końcu cena w metrze zależy od liczby przejechanych stacji. Praktyczne. I ta praktyczność mnie czasem zadziwia.

 

Ale zanim do festiwalu, który wieczorem to jeszcze cały długi dzień był przede mną. A miasto, jak już ustaliłem, niemałe. Postanowiłem nieco dokładniej zwiedzić okolicę. Tysiące knajpek, barów, klubów i innych lokali rozrywkowych. Propozycja wieczorno-nocna jest w Roppongi naprawdę bogata, jest tu chyba wszystko… i mam na myśli wszystko. Tak po godzinie 21 nie da się przejść, żeby ktoś Was nie zaczepił, namawiając do wejścia do ich klubu („Hello, Michael, how are you?”), a już zwłaszcza w piątek. Chyba muszę przestać być miły i zacząć ich ignorować, bo tak to potrafią iść za Wami kilkadziesiąt metrów „a może jednak…”, kiedy delikatnie próbujecie odmówić. Co ciekawe, większość naganiaczy stanowią czarnoskórzy - to na pewno ma jakieś wytłumaczenie. Jak wszystko w tym kraju.

Za dnia Roppongi jest spokojne. Zresztą, to był w ogóle plan władz dzielnicy. Jeszcze do niedawna okolica była uważana za jedną z gorszych w tym mieście. Po ulicy szwendały się panie nienajcięższego prowadzenia, do spółki z weteranami kilku wojen, a także handlarzami środków rozweselających. Postanowiono coś z tym zrobić i właśnie dlatego to właśnie tutaj zbudowano Roppongi Hills i Tokyo Midtown – jedne z największych biurowców w mieście. Dzielnica się nieco zmieniła, ale wieczorami można poczuć atmosferę starego Roppongi.





Szybki lunch w Mos Burger (ech, te wpływy Bruczkowskiego) i ruszyliśmy do Harajuku. Ponoć to taka modna dzielnica zakupowa. Firmy wydają górę pieniędzy na wystrój sklepu, czasem nawet na sam budynek. Wszystko się zgadza. Z tym, że to nie Harajuku. Ten cały blichtr jest na ulicy obok, a samo Harajuku to dzielnica „obcych”. Muszę popracować nad refleksem i bezczelnością, bo ludzie, których tam zobaczyłem prosili się nie o jedno, a o całą sesję zdjęciową. Czy obcy istnieją? Oni już wylądowali i mieszkają w Harajuku! Ubiór, makijaż, fryzury, ozdoby nie z tej ziemi. Niektórzy przypominają wyglądem bohaterów mangi, niektórzy cyberpunka, ale wszyscy razem stanowią zbiorowisko niesamowitych osobliwości. Sama dzielnica to kręte wąskie uliczki, gdzie obcy mogą się zaopatrywać w te swoje wszystkie kryptonity i inne quantonium.












 

Zaraz obok znajduje się ulica z najlepszymi sklepami w Tokio. Pewnie za samą możliwość zaparkowania płaci się średnią krajową. Nawiasem mówiąc to niesamowite, że obok siebie mieszkają dwa tak skrajne światy. Z jednej strony kontrkulturowe Harajuku, pokazująceświatu wyprostowany środkowy palec. Z drugiej najwięksi projektanci tego świata, półki uginające się od ciuchów, butów, dodatków i biżuterii. Przecież to jakby pod jednym dachem zamieszkali Adam Darski i Ryszard Nowak, albo Struś Pędziwiatr i Kojot Wiluś.








 

Dobra, dość tego gapienia się w witryny, dość sklepów i japońskich kreskówek chodzących po ulicach. Czas na…

 

Festiwal – ponoć jeden z największych w Tokio. Ludzie poubierani w kimona, lokalne specjały na straganach, fajerwerki. Przynajmniej tak ogłaszali to wydarzenie. Ruszyliśmy na miejsce, spodziewałem się tłumów w metrze, ale tłoczno zaczęło się robić dopiero na stacji końcowej. I to bardzo tłoczno, choć kolega stwierdził „Nie widziałeś pielgrzymki Radia Maryja na Jasną Górę”. Fakt, nie widziałem, ale jakoś nie żałuję.

Oczywiście, jak to Japończycy, perfekcyjnie zorganizowani. Już na stacji stoi tłum ludzi z tabliczkami i megafonami, którzy udzielają instrukcji, kierują ruchem, rozdają program i wachlarze. Przed stacją metra niebiesko od policjantów, którzy ustawiają jakieś barierki, kierują tymi setkami ludzi. W ogóle widać było, że się przygotowali, pokaźna część miasta kompletnie wyłączona z ruchu, strefy spacerowe ogrodzone, bocznymi uliczkami nikt się nie przemknie, robiło to wszystko wrażenie.



Postanowiliśmy podążać za tłumem. Owczy pęd zawsze w modzie. Całość pokazu była nad jakąś rzeką, więc ruszyliśmy zobaczyć, co dają po drugiej stronie mostu. A dawali jeszcze większy tłum. Trzypasmowa ulica zamknięta dla samochodów, a ludzie urządzają sobie piknik na jezdni. Znaleźliśmy swoje miejsce, swoje jedzonko i czekaliśmy na pokaz, który zaczynał się o 19.







Pierwsze wystrzały nie były jednak zbyt obiecujące. Wszystko zasłaniały bowiem budynki. To niestety jest Tokio, zabudowane do granic możliwości. Ruszyliśmy przed siebie w stronę drugiego mostu. Do głowy przyszedł nam pomysł a la blokady rolnicze w Polsce. Przechodzić przez most non-stop i mieć fantastyczny widok na sztuczne ognie. To jednak Japonia, tu Wam nie pozwolą na samowolkę. Zaraz przy moście stali panowie w niebieskich wdziankach, którzy co i rusz robili dość ścisły kordon wokół kolejnej grupy ludzi. Każdy z nich trzymał jeden koniec odblaskowej taśmy, którą podawał koledze. I tak tłum opakowany w policjantów i taśmy ruszał przez most, a przejść można było tylko w jednym kierunku. Nie było powrotu.





Co prawda początek pokazu obejrzeliśmy z mostu, ale dość szybko znaleźliśmy się po drugiej stronie i jedynym widokiem były budynki, które idealnie zasłaniały widok. Była fonia, ale nie było wizji. Fajerwerki w radio nie robią takiego wrażenia. Niemal biegiem wróciliśmy do pierwszego mostu. To, co tam zastaliśmy autentycznie nas przeraziło.

 

Co tam się działo… To naprawdę trudno oddać słowami. Tam gdzie jeszcze 2 godziny wcześniej była garstka ludzi, teraz był nieziemski tłum. Teraz wiem, jak mały, spokojny, górski potoczek, może zamienić się w niszczącą siłę żywiołu. Koledze zaprawionemu w bojach z pielgrzymkami też mina zrzedła. Jasna Góra w pełni sezonu to nic w porównaniu z tym, co się tutaj wyprawiało. Policjanci, którzy kierowali tym tłumem mieli tabliczki, które pokazywały, czy iść, czy stać. Tylko najpierw się było trzeba do nich dopchać. A było się przez co przedzierać. Rzeka ludzi szeroka na 40-50 metrów, tak długa, że nie było widać końca. Wepchnęliśmy się bez ceregieli. Co chwila patrzyłem na zegarek. Czas nieubłagalnie płynął. W międzyczasie podziwialiśmy rozbłyski na budynkach i w prześwicie między nimi, ale to było marne pocieszenie. Co prawda według moich szacunków, na moście mieliśmy się znaleźć o 20:15 (a pokaz do 20:30), ale im dłużej przychodziło czekać, tym bardziej się denerwowałem.





 







Raz na parę minut udawało się przejść czasem kilka, czasem kilkanaście metrów. Ludzie się przepychali, choć za bardzo nie było gdzie. Jest potwornie gorąco. Oj parę ostrzejszych słów poszło w eter. W końcu się udało! Rzutem na taśmę, dosłownie i przenośni. 10 cm dalej i nie wiem, czy bym się załapał. No ale w końcu, jesteśmy w grupie odciętej przez policjantów. Nawet nie spoglądamy wstecz na ten tłum zazdrośników, najważniejsze, że nam się udało. Jest 20:16! Mamy kwadrans, a kulminację, grande finale, obejrzymy na moście! Jeszcze dwa budynki, jeszcze jeden, jest, koniec zabudowań!



 








Aż ciężko spamiętać wszystko, co się działo w przeciągu następnych kilku minut. Starałem się skupić na robieniu zdjęć, ale co chwila ktoś mnie szturchał, trącał, policjanci spychali. Poza tym ten niewyobrażalny huk… Wszystkiego! Nie tylko sztucznych ogni. Przez megafony wrzeszczą jedni policjanci, inni policjanci krzyczą coś do tłumu przez tuby, ludzie starają się rozmawiać, co jest o tyle niemożliwe, że wielki finał był naprawdę niezły. I głośny. Ci tu przez głośniki, tamci przez megafony, jeszcze inni przez tuby, ludzie w tłumie krzyczą, fajerwerki wybuchają - absolutny chaos! Ale udało się! Kiedy wystrzeliwały ostatnie rakiety ja stałem dokładnie na środku mostu! Aż sobie podskoczyłem z radości po wszystkim. Punktualnie o 20:30 ucichły huki.

 

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Autor
O blogu
Najnowsze posty
Najpopularniejsze posty

Napędzana humorem dzięki Joe Monsterowi