Witam,
Dzisiejsza historia dotyczy kiedys juz opisywanego przeze mnie wicedyrektora szkoły w której pracuję, zwanego pieszczotliwie "Gestapo" - z powodu parasola noszonego jak karabin i ogólnie, usposobienia o charakterze dyktatorskim.
Lekcja z uczniami klasy 7 (11-12 lat), "koty" w szkole, zwykle boją się wszystkiego i wszystkich. Dziś asystowałam na geografii, na której okazało się, że pani jest nieobecna, a nauczyciel na zastępstwo jakoś szybko się nie zjawiał.
Klasa dosc grzeczna, rozdaję zadania, po cichu sobie ludki gadają, luzna atmosfera, wszyscy zadowoleni.
Po jakichs 15 minutach wparowuje rzeczony Gestapo - jak się okazalo - na zastępstwo. Cisza jak makiem zasiał, wszyscy jak struny stoją, poprawiając nerwowo mundurki, zbledli co poniektórzy.
Pan wicedyro dziekuje mi za przejecie inicjatywy i do klasy:
"Idę po moje papiery i wracam za dwie minuty. Jeśli za ten czas okaże się, że którekolwiek z was ma niechlujny mundurek, gada i wierci się a nie daj boze lata po klasie, za głośno oddycha, wydaje dziwne dźwięki, nie ma zeszytu bądź kartki i nie wykonuje zadanej pracy to spotka się z tym!" [wskazuje na slynny parasol]
[ja z trudem powstrzymuję się od chichotu]
"A spotkanie z moim przyjacielem polega na blizszym kontakcie z jego końcowką zanurzoną w nozdrzach delikwenta!"
[
]
Klasa zbladła jeszcze bardziej. Nie mieli z nim wczesniej do czynienia, wiec niezbyt przyzwyczajeni do takiego dosc ostrego poczucia humoru.
A gdzież ten pogrom?
Ano zaraz po tym oswiadczeniu jeden z chlopców wywrócił się (omdlał?), jedna dziewczynka dostała krwotoku z nosa, druga na ten widok zaczęła wymiotowac...
Nie wiedzialam za kogo łapac...
Co za chucherka teraz w tej szkole...
Na zartach sie nie znają czy co?
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą