Miałem ostatnio podobną dyskusję z siostrą żony, która planuje nas odwiedzić w lipcu. Oczywiście ona chce zwiedzić Londyn i nie może zrozumieć, że szybciej przez centrum będzie poruszać się transportem publicznym niż autem
Siostra żony mieszka na przedmieściach San Francisco i przyzwyczajona jest, że nie da się poruszać bez samochodu. Już pomijam, że chce np. bym ją woził po Oxford Circus/Hyde Park, gdzie najprawdopodobniej utknie się w korku. Strata czasu. Londyn to ciekawy przykład w tym temacie. Jak sam się tam wybieram, to parkuję dalej od centrum i dalej metro załatwia sprawę lub z buta jeśli ma to sens i raczej nie jeżdżę po centrum, bo jak mam np. gdzieś być o konkretnej godzinie, to nawet google maps głupieje w swoich predykcjach. Mieszkając w Londynie to przez blisko 15 lat nie miałem potrzeby posiadania auta (dopiero wyprowadzka mnie do tego zmusiła). Metrem poruszało się szybko, a od czasu do czasu jak była podwózka samochodem potrzebna, to taksówkę (później Uber to jeszcze ułatwił) się brało. A teraz mieszkam w małym mieście, gdzie transport publiczny właściwie nie istnieje, monopol ma jedna firma taxi, autobusy jeżdżą co godzinę, albo i rzadziej i bez auta nie da się poruszać, ale z kolei jest w miarę ok infrastruktura rowerowa i w przeciwieństwie do np. Muscatu, są chodniki
Muskat to kolejny ciekawy przykład do tego tematu. Dostosowanie miasta do potrzeb pieszych stało się tematem pracy naukowej, bo tam nawet nie ma chodników. Gdzie paliwo jest tańsze niż woda, po co się w ogóle poruszać na nogach? Tam też zaczęto łączyć wzrost ilości otyłych osób z tym, że miasto jest nieprzyjazne pieszym. O rowerzystach nawet nie wspominam, ścieżki rowerowe praktycznie nie istnieją i mało kto w ogóle porusza się rowerem. Na pewno nie jako środkiem transportu, Miałem cholerny problem, gdy chciałem rano pobiegać. Zaprojektowanie trasy tak, by było bezpiecznie graniczyło z cudem. Pieszym tam się bywa na krótkich odcinkach (głównie w centrach handlowych
), a tak to trzeba wszędzie dojechać.