Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…BO POWAGA ZABIJA POWOLI

Forum > Hyde Park V > Porysowane
maroo9
maroo9 - Superbojownik · rok temu
Krótko: O Górach jest. W zasadzie o jednej. Tej, skąd ten cały, polski burdel masz już tylko pod stopami... Z każdej Góry robię sobie relacje, w założeniu uklecę se kiedyś z tego może jakiś album. Kto lubi Góry, temu miłej lektury! Kto ma marudzić, niech sobie lepiej zachowa energię na mędzenie w innych wątkach... . Tak, wiem, że już tu o tym wspominałem kilka postów obok...

I tu się kończy krótkie, literek stosownie do rosłości tegoż "pagórka". Foty nie tutaj, tylko w fejsbukowym linku na końcu. Enjoy!

"Nasza górska włóczęga (KGP) – Tatry, Rysy. Ostatnia Góra" – raport wieczorny, najdłuższy:

Cześć!

Od wspinaczek na Rysy minęło już parę dni, ale jakoś zabrakło czasu, żeby – tradycyjnie i trochę rzetelniej – zaraportować o tym wszystkim i w miarę sensownie to poskładać. Zrobię to teraz, póki pamiętam... I lojalnie ostrzegam Niecierpliwych, że będzie dużo pisaniny...

Tatry są mi obce. Prócz jakichś kilku pojedynczych, zimowych spacerków dolinami, nic nie wiem, jak się tam poruszać. Trzeba z wyprzedzeniem kupować bilety, ubezpieczenia, nie wiem, gdzie tam rozbić namiot. Wkurwiające i mało elastyczne.

Nasze zimowe, kagiepowskie podboje uskutecznialiśmy, bazując na jakichś agroturystykach i innych, murowanych motelach, natomiast przy temperaturach letnich często mieszkamy na kamperplacach, bo włóczymy się zestawem: poczciwa, stara salonka + namiot. Dotychczas nie znalazłem dobrych, tatrzańskich zaczepień na obóz, ale też nie za dokładnie szukałem.

Przed epizodem tatrzańskim, obydwoje z Frau Matką, byliśmy już dość fajnie rozchodzeni – Matka miała w nogach kilka dni pielgrzymkowania, a ja z Kumplem, przez cały zeszły tydzień sprawdzaliśmy, czy nas na Bieszczadach nie ma...

Gdy już Kumpla Pawła zawołali do tyry, wtedy gdzieś po drodze złączyliśmy siły z Frau Matką. W świętej Częstochowie wrzuciła plecak do auta i pojechaliśmy wpierw na kielecczyznę, co by dopełnić formalności na Łysicy; następnie zrobiliśmy zwrot w stronę Pienin. Tam miał być jeden dzień na regenerację (który i tak wyszedł dość aktywnie), tam też ustaliłem sobie, że – bez zbędnych kombinacji – będzie to nasza baza na pierwszy atak na Rysy. Pierwszego, bo przypuściłem dwa.

02.07.2022

Pobudka: 4:00.
Z uroczego i spokojnego, 9-hektarowego kamperplacu w pienińskim Frydmanie, po zwinięciu obozu, wymeldowaliśmy się jakoś o 4:30. Na dziś zaplanowana była próba wejścia od strony słowackiej. Pogoda nie była zbyt przychylna – lało całą noc. Prognozy również nie napawały optymizmem. Dzień przed i dzień po było ciepło i bezchmurnie, ale tamta sobota dyktowała swój, odrębny warun. 15 stopni mniej, przelotne mokrości. I najgorsze – niewykluczone błyski. Dwa dni wcześniej ktoś w Tatrach definitywnie skończył Górską karierę, jebnięty piorunem. Obawiam się, że przed tym nie ochroni nawet najdroższe ubezpieczenie...

Aha..., właśnie, ubezpieczenie. Pewnie wszyscy wią, ale jeśli iść jakąś Górską Słowację, to nie zapominajmy o tym, bo można srogo się zdziwić. Polisę wykupiłem przez internety, wchodząc na którąś porównywarkę ubezpieczeń (rankomat chyba), wyskoczyło kilkanaście ofert i na dwie Osoby, na jeden, słowacki dzień, kosztowało to mniej niż 10 zeta. A nie kilka tysięcy euro, gdyby coś „nie pykło"...

Po drodze na słowacki punkt startowy (Popradske pleso, zastavka), kapało trochę z nieba; chmury nad Wysokimi Tatrami zostały też parę razy rozprute błyskami. Źle, bardzo źle. Ale prognozy mówiły, że będzie lepiej. Spróbujmy coś przejść dołami, sprawdzimy, jak to się rozwinie...

Nasz docelowy parking to pełno miejsc do stawania, wzdłuż długiej ulicy. Nie trzeba tam rezerwować żadnych biletów. Jeśli będzie wcześnie i Pan Parkingowy nie będzie tam jeszcze ogarniał tematu, wtedy ruszasz w Góry, a na fajrant dostaniesz za wycieraczką info, jak zapłacić za postój. Można to zrobić albo przelewem, albo łapnąć Pana Parkingowego po południu i uregulować co trzeba. 10 euro albo 50 PLN.

Jakoś o szóstej z minutami wystartowaliśmy z Frau Matką na dróżkę wiodącą do naszej ostatniej perełki do Korony Polskich Gór. Deszcze ustały, rozjaśniło się. Dobrze. Od auta zaczynał się nam – trochę nudny i nieskomplikowany – czterokilometrowy odcinek asfaltu. Po nim - po prawej i nieco w dole – pojawiło się piękne, popradzkie jeziorko i tamtejszy, Górski hotel. Tam przycupniemy po powrocie.

Do zrobienia pozostało już tylko 5,5 kilometra do przodu. I szarpnąć 1000 metrów „góry”. Kolejny bezpieczny punkt: Chata pod Rysami.
Etap pomiędzy schronami przebiegł nam radośnie – niebieska (później czerwona) dróżka wije się zygzakiem wśród niskich krzewów. Skróty też są, ale po co? Zaczynają się widoczki, pod nogami może jeszcze ze dwa czy trzy kilkunastometrowe placki brudnego śniegu. Śnieg nie był kłopotem, raczki nie były wyciągane z plecaczków. Aura coraz łaskawsza.

Gdzieś tam, po lewej ręce, ukazały się nam dwa, cudnie przejrzyste, Żabie Stawy, a chwilę dalej – tak gdzieś może po osiągnięciu 2000m n.p.m., doszliśmy do kompletu słowackich łańcuszków i metalowych stopni. Nie było to trudne do ogarnięcia – całości jest może 200 metrów, może mniej. Te żelazne pomoce są tam chyba głównie po to, żeby ułatwić drogę samozwańczym Szerpom, w których można wcielić się samemu, niosąc (ważący 5-10kg) ekwipunek z zapasami do Chaty nad Rysami. Stelaże z produktami czekają na chętnych przy skrzyżowaniu przy popradzkim stawie, a nagrodą za wniesienie jest kubol gorącego czaju w miejscu docelowym. Jak ktoś idzie „na pusto", to czemu nie? Siłka gratis, troszkę zdrowego zmęczenia nie zaszkodzi. My już byliśmy objuczeni swoimi tobołami, bo nie wiadomo było, co nam jeszcze dziś ta Góra zaserwuje...

Chata pod Rysami – to już wysokość 2250 m n.p.m. - i tutaj jest ostatnia bezpieczna miejscówa. Do szczytu już tylko 900 metrów „przodu" i 250 metrów „góry". Krótka pauza na nawodnienie i wyrównanie oddechów. Z prognoz zniknęły błyski - dobrze. Zbierają się mgliste, mokre chmury – średnio. Idziemy. Idą też inni – to dodaje pewności siebie. Czasem chmura ograniczy widok na 5 metrów – przeczekać, zlokalizować następny znaczek, iść. Wszystko wilgotne, trochę ślisko pod stopami, robi się trochę stromo i spadziście. Trzeba uważać. Elektronika powoli przestaje reagować, ale to nie jest najważniejsze. Niecałe 300 metrów przed szczytem pieprznęło w nas ostrym, dwuminutowym deszczem z gradem takim, że nawet mnie – starego morsa – zabolało...

Mając z tyłu głowy świadomość, że tutaj wiele może się nie udać, chciałem to wszystko cofnąć. Zeszliśmy już nawet z 50 metrów niżej, ale wtedy znowu się przejaśniło. Na propozycję, żeby zejść do Chaty i przeczekać, Frau Matka nie przystała; no, dobra – stwierdziła, że siły jeszcze ma, a resztę rezerw adrenaliny wydobyłem z Niej słowami nie nadającymi się do druku. Po prostu, motywująco kurwiąc! To czasem jest potrzebne, żeby pozlepiać wycieczkę w całość – to już nie był spacerek na Czupelka czy przebieżka na Jagodną. Tu trzeba było ścisnąć poślady, skupić się na temacie, przestać myśleć o pierdołach. I, po prostu, to zrobić. A garstka podobnych nam pomyleńców, którzy znowu wyłonili się z mgły, tylko dodała otuchy – nie pierwszy już, zresztą, raz...

Zrobiliśmy to – idąc ostrożnie po mokrych, nachylonych skałach... Właściwie, to chyba dobrze, że widoczność była tak okrojona, bo czasem lepiej, gdy nie widać za dużo... ;) Na szczyt weszliśmy totalnie zmarznięci i mokrzy, o godzinie 11:55, tym samym zbierając ostatni element naszych Koron. Lejące krople i moje zgrabiałe paluchy - zanim udało się zrobić krótki filmik i kilka mizernych słitfoci, dokumentujących szczytowanko – pozałączały chyba z dwadzieścia różnych aplikacji. Wszystko zgłupiało; ale mapkę miałem już w głowie, bo wracać chcieliśmy po własnych śladach. Na szczycie nie zabawiliśmy długo, prócz nas były tam chyba tylko ze trzy Osoby. Powrót.

Po bezpiecznym zejściu ku Chacie pod Rysami, pomimo tego, że to jeszcze dość daleko do finału – zeszła też już cała presja sytuacji. Zrobiliśmy to. Już bezpiecznie. Teraz tylko szczęśliwie i ostrożnie zejść. Formalność. Pogoda też już znowu odpuściła, wróciła sielskość i spokój.

Pod Chatę pod Rysami ktoś przytargał – chyba najwyżej położony we wsi – przystanek autobusowy ; nieco wyżej jest też postawiona sławetna, kolorowa sławojka, gdzie można przycupnąć sobie na sedesie i – spoglądając przez pleksiglas na piękne Góry – dosłownie zesrać się ze szczęścia...
Sama Chata nie jest zbyt duża – a wtedy zapełniona była po brzegi – zdaje się, że wszyscy czekali tam na lepszy warun – na szlak wylazła tylko garstka tych najzuchwalszych Popierdoleńców. W tym My...

Zejście było już spokojne, trasę pokonaliśmy z jednym tylko, niegroźnym potknięciem. W restauracji przy popradzkim stawie uczciliśmy sukces kuflem kofoli i pysznym apfelstrudlem, odetchnęliśmy dłuższą chwilę i poszliśmy zaliczyć finałowe 4 km asfaltu...

I już jesteście Państwo w połowie czytania, bo Rysy polazłem jeszcze raz, od razu w następny dzień, z Kumpelą...

Iwonę zgarnęliśmy gdzieś z Zakopanego – dojechała pociągiem - jako jedyna z bandy - uprzednio - kilkunastu chętnych na tatrzański podbój. Reszta się pokruszyli, nie pykły terminy albo jeszcze wiele innych powodów. Albo zaczęli chlać... No, i dobrze – zostali ci, co zostać mieli!

Po przygarnięciu Iwony do stada, wyjątkowo pojechaliśmy nocować do miejsca murowanego. Trochę lepszy odpoczynek się należał. Murowana baza była w miejscowości Czerwienne – jak dla mnie idealna lokalizacja – cisza, spokój, umiejscowienie na wzgórku niedaleko Bachledówki, skąd roztacza się piękny widok na wszystkie pasma wokół. Mili Gospodarze, czysto, schludnie i niedrogo. Tylko 9 km od centrum jarmarcznego Zakopanego, za którego plastikowym blichtrem, budkami z badziewiem i głośnymi oscypkarniami co pięć metrów, szczerze... hmmmm... nie przepadam.

Kupiłem przez internety całodobowy bilet na parking w Palenicy Białczańskiej na niedzielę. Wyspaliśmy się troszeczkę i uzbroiliśmy plecaczki na następny dzień. Frau Matka już sobie dała spokój i jęła posprawdzać sobie na luziku czerwienną okolicę – Ona i tak już nie musi nic nikomu udowadniać. Brawo, Mama!



03.07.2022

Wstaliśmy z Iwoną tak, żeby o 5:00 odpalić brykę i przemieścić się z Czerwiennego na parking w Palenicy. 30 km – fajnie, blisko. 5:40 – start na asfalty ku Morskiemu Oku.

Za winklem przy Wodogrzmotach Mickiewicza, odskoczyliśmy w lewo, chcąc napić się kawki i wciągnąć jakieś ciacho w pięknym pttku w dolinie Roztoki, ale doczłapaliśmy tam o pół godziny za wcześnie – uruchamiają się o siódmej rano. Niemniej, tamten uroczy schron jest bardzo warty odwiedzenia – jest intymnie i mało gwaru, bo wszyscy prą zawsze prosto asfaltami na Morskie - niczym te konie z klapkami na oczach... A to warto czasem odbić trochę w bok i odkryć coś nowego... No, ale nie dziś.

Nudne 8 km asfaltów do Morskiego przeszliśmy sprawnie – tu nie ma się za bardzo czym podniecać. 8:00 – Morskie Oko. Tutaj ciacho i kawa, kilka foć i – sfabrykowany na poczekaniu - foto-magnesik z naszym zdjęciem (!). I ciśniemy dalej.

Ze schronu na Morskim Oku do szczytu Rysów jest 5 km. Mając w głowie obrazki z dnia poprzedniego, można znaleźć kilka porównań: podobny dystans na szczyt (od Popradskiego Plesa), porównywalne przewyższenia; po jakimś czasie z jednej i z drugiej strony masz pod sobą po dwa, przepiękne stawy. Podejście przed samym szczytem z obydwu stron wymaga zwiększenia skupienia – żeby nie zrobić sobie ani innym krzywdy. Istotne różnice: od słowackiej strony idziesz w miarę równomiernie i stopniowo nabierasz wysokości. Łańcuchy tam są krótkie, może dwustumetrowe. Dużo drogi idziesz otoczony krzewinkami, zakosami, Góry Cię otaczają, ale są dość blisko. Jest odczucie takiego bardziej bezpieczeństwa. Idąc natomiast od strony Morskiego Oka, idzie się najpierw po płaskim, gdzie trzeba obejść ten uroczy staw wzdłuż brzegu; później jest trochę szarpnięcia na Czarny Staw i dalej znowu etap równinki wzdłuż brzegu. Metrów „do przodu" ubywa, ale tych „do góry", póki co, niekoniecznie – na połowie dystansu – za obydwoma stawami – mamy ugrane dopiero 200 metrów „góry", a do wdrapania pozostaje jeszcze ponad 800.

I tu robi się już bardziej stromo. Nie ma żadnych ekstremów, ale włażenie kosztuje trochę więcej energii. Iść swoim tempem, co jakiś czas pauzować i równać oddech, nie zapomnieć o nawodnieniu. Kolejna różnica to taka, że strona polska jest dużo bardziej „otwarta" – z każdym krokiem, za plecami, pojawia Ci się coraz więcej przestrzeni, a patrząc w dół – szczególnie już przy etapie „łańcuszkowym” widzisz pod nogami dużo więcej momentów ze stromiznami. To może przytłoczyć, ale nie musi. Szlak nie jest jednokierunkowy, więc zawrócić można zawsze, a skapitulować pod Rysami to nie byłby żaden wstyd.

Strona PL oferuje znacznie dłuższy system łańcuchów, i są tutaj one zamontowane już z dużo większym sensem. Miejsce pod nogi zawsze się znajdzie, nie trzeba nigdzie dyndać. Jeśli ktoś chce, to może przed Rysami kupić sobie rękawiczki, widziano też dość kilka Ludzi zaopatrzonych w kaski, a nawet w ferratowe uprzęże. Bez tego też się da, ale jak kto woli. Na pewno dobrze jest też mieć choć trochę siły w łapach - bo choć nie ma tam po drodze miejsc, gdzie trzeba by wisieć czy podciągać się tylko na nich, to jednak zapas sił jest zawsze pewniejszą opcją.

Rysy od polskiej strony robią nawet całe rodziny z dziećmi, choć niektórym napotkanym progeniturkom widać było, że nie bardzo ta wycieczka była w smak. Pamiętać warto i powtarzać do porzygu: jeden Ludzik – jeden łańcuch.

U mnie, po podejściu z dnia poprzedniego, buzowało w żyłach już tyle adrenaliny, że dzisiaj było już na pełnym luzie i bez zbędnych boleści, a powtórne zejście na słowacką stronę było już nawet trochę... nudne.

Przy drugim dniu Rysowania, szczyt osiągnęliśmy o godz. 13:00. Niedziela, pogoda petarda. Ludzi jak mrówek. W końcu jakieś widoczki... Ależ diametralnie różne warunki pomiędzy tymi zdarzeniami – choćby to dwie, osobne Góry! A różnicy zaledwie 25 godzinek...

Drugą eskapadę zrobiliśmy tranzytem polsko-słowackim, wracając już znanym szlakiem na Popradske Pleso. Ten plan urodził się w trakcie dnia, więc pozostało jeszcze wykombinować, jak dostać się z powrotem na parking w Palenicy. Internety nie pomogły, bo zasięgów tam prawie wcale – poradziliśmy sobie więc tak:

- można tam zadzwonić po taxi z ogłoszenia, ale koszt przejazdu jest dość duży. 85€, bez sensu. Opcja bardzo ostateczna.

- tańsza i rozsądniejsza opcja to kupić w pobliskiej budce z pamiątkami bilet na pociąg relacji Popradske Pleso – Stary Smokovec. Koszt niewielki, bo 1,50€ na łeb; pociągi śmigają chyba co godzinę, a ten manewr sprawnie przysunął nas już do miejsca, skąd, nieopodal, startują busy do Palenicy, Zakopca, etc.

- myśmy się i tak o trochę spóźnili na ostatniego busa do Polski, na smokovieckim dworcu natrętnie nagabywał nas kolejny, drogi taryfiarz, ale nam pomogły trzy sympatyczne, poznane po drodze Podróżniczki z Poznania, i temat ogarnęliśmy prawie darmo, cisnąc semi-autostopem... Dzięka raz jeszcze, Dziewczyny, widzimy się na morsiu w Mielnie!



Piękna przygoda, wspaniałe dwa dni dość ambitnych wędrówek. Wszyscyśmy te Rysy odczuli na dupach, na tyle, że w następny dzień ciężko było się nawet dowłóczyć do głupiej doliny chochołowskiej, ale satysfakcja zaliczonych zdarzeń jest, ech... niewyobrażalna.

Piękna to była przygoda – ta cała Korona Polskich Gór... W nagrodę przywdziejemy chyba sobie z Frau Matką takie ładne, niebieskie kurteczki z firmowego sklepu; gdzieś tak na jesieni skoczymy na mazurski relaks, a później – pewnie gdzieś tak w zimie – wypadałoby jeszcze zabrać pełne książeczki i wybrać się na weryfikację tego, co nabroiliśmy, przez szanowną Lożę Koronnych Zdobywców...

Wspaniały czas, chwile rzeźbiące charakter i generujące siłę woli. Dużo satysfakcji, kilka trudniejszych momentów, wiele niezapomnianych widoczków, kupa życzliwych Ludzi po drodze...

Dziękuję. Dziękuję za wszystko.

P.S.: Do zobaczenia na GSB, GSS, tudzież na jakichś ferratach...

Dobrych Gór!

Marek.



Focie: https://m.facebook.com/story.php?story_fbid=pfbid09ygyXYdZaXMX6UV25LYRMxiPnNz6HAVgEsak2i4nHnjcLbJsF5TCPJNkwfb2eNUCl&id=100000782094707

--
Z bycia osłem - już wyrosłem. :)

Hej, a może by tak wstawić swoje zdjęcie? To łatwe proste i szybkie. Poczujesz się bardziej jak u siebie.


--
Booo :)

Yoop
Yoop - Superbojownik · rok temu
Na Rysy wchodziliśmy w zeszłym roku również od Słowackiej strony. Pogoda dopisała pięknie, ale efektem był dziki tłum na szlaku, dodatkowo wzmocniony tym, że szlak od polskiej strony był zamknięty.

Co do tych "szerpów" wnoszących różne rzeczy do Chaty pod Rysami, to butla z gazem, czy stos drewna robił spore wrażenie. Jednak hitem było dwóch ludków, których spotkaliśmy na zejściu. Maszerowali niosąc stół i krzesła i to nie byle jakie meble - na oko z litego drewna




maroo9
maroo9 - Superbojownik · rok temu
@Yoop - oj, tak. Mebelki wyglądają solidnie. A widziałeś, co tam w Chacie stoi w środku? Temu Szerpu to chyba do dziś czaj stawiają. Grube przegnięcie...


--
Z bycia osłem - już wyrosłem. :)

Yoop
Yoop - Superbojownik · rok temu
Taaa, ale uznałem że to chyba jednak helikopterem przywieźli. Za to doceniłem poczucie humoru

Forum > Hyde Park V > Porysowane
Aby pisać na forum zaloguj się lub zarejestruj