Przygotowuję się do otwarcia firmy. Jest dużo pracy: gładzie, malowanie, elektryka. Co mogę, robię sam. Po kilkunastu dniach nadszedł ten moment, że COŚ musiało pójść nie tak – a tym CZYMŚ był montaż kabla do internetu. Tego, jak się okazało, sam nie zrobię. Udało się szybko załatwić wizytę fachowca.
Facet robi swoje, ja pracuję w ubraniach roboczych (ogrodniczki uwalone farbą, tynkiem, smarem itd.) W pewnym momencie patrzę, a gość wpycha przewód w niedawno zamontowaną listwę przypodłogową. Robi to na siłę, mimo tego, że listwa jest zamontowana na kołki. Męczy się, wciska aż listwa pękła. I poprawia, układa resztki tej listwy i próbuje zakryć jeszcze nie dociętą wykładziną:
- Ej, co pan wyprawia? Przecież to jest fuszerka!!! – gromię, widząc to.
- Co się pan przejmuje?! Niech się właściciel martwi!
- Ale to ja jestem właścicielem...
- ...
Pojechał do OBI i wrócił z kołkami, nowymi listwami i je zamontował. Nie odezwał się już do rozliczenia.
***
Przez 5 lat byłem prezesem dużej firmy*, która zajmowała się programowaniem i projektami graficznymi opartymi o istniejące rozwiązania programowe. Tworzyliśmy wizualizacje, animacje, grafiki, strony itd. Firma zajmowała całe piętro biurowca – 15 różnych pomieszczeń i zatrudniała 50 osób. Ponieważ bardzo naciskaliśmy na ład i porządek, każdy miał swoją turę „utrzymania porządku”, ażeby nie utrzymywać osób z działu utrzymania porządku i móc przeznaczyć zaoszczędzone środki na lepsze wypłaty (taka polityka firmy – działała). I w związku z tym każdy miał swój dyżur z miotłą. Ja także. Pewnego dnia robię „rejony”, sprzątam biuro projektowe i myję podłogę przy stanowisku młodego, wysokiego chłopaka, który akurat wykonuje swoją prace. Tego człowieka nie znałem. Sprzątam i zerkam..., zerkam..., gość się męczy z zadaniem i denerwuje. Obserwuję go kątem oka i widać, że popełnia ten sam błąd...
- Weź wrzuć ten asset w katalog silnika, potem skonwertuj z poziomu programu, to zadziała... – doradzam człowiekowi.
Gość obraca głowę, robi dziwną minę i rzuca mi pełne nienawiści spojrzenie.
- Czy wyglądam, jakbym chciał słuchać rad od kolesia z miotłą? Ogarniaj swój syf!
Wracam do swojego zajęcia, tańczę z mopem.
Dwie godziny później mamy spotkanie rady nadzorczej i przedstawiają mi dwa nowe nabytki, czyli nowych pracowników. Jednym z nich jest pan, który wcześniej mnie zrugał.
Jego mina, gdy stał w sali konferencyjnej, była bezcenna. Tego nie da się zapomnieć.
Nie został zatrudniony. Wyjaśniłem mu, że szanujemy każdą pracę i nie ma miejsca na podziały – człowiek dbający o nasze otoczenie jest równie ważny, co prezes albo projektant.
***
Razu pewnego pojechałem do świeżo otwartej galerii handlowej na zakupy. Celem było nabycie nowych dżinsów. W markowym sklepie natrafiłem na chamską, grubszą kobietę, która za diabła nie chciała mi nic doradzić (bo przecież widzę, co jest!), ani wyjaśnić warunków promocji (czepiam się!), ani też nie zamierzała poszukać rozmiaru, którego potrzebowałem (jak nie ma, to nie ma!). Po 30 minutach udało mi się wcisnąć w odpowiednie spodnie i stoję poza przymierzalnią, gdzie w „lobby” jest wielkie lustro, które okrutnie zniekształca moją sylwetkę. Wyglądałem w nim jak szczypior, co ma 250cm. Oglądam się, wuja widać, a w przymierzalni lustro jest za małe, abym się ocenił. Okej, może przesadziłem z ocenianiem stroju, ale chciałem czegoś nowego, i zapragnąłem to ocenić jako tako. I wtedy przychodzi ONA, czyli chamska, gruba sprzedawczyni:
- Już lepiej przymierzyć się nie da, co nie? – mówi ona znienacka.
- Tak patrzę, bo te lustra strasznie zniekształcają... – wskazuję moją nienaturalną sylwetkę.
- Bo masz oko spieprzone. Taki jak ty zawsze znajdzie coś przeciw...
No, to się wnerwiłem:
- To lustro mocno wyszczupla, ale jak widzę, pani to akurat na rękę!
* po pięciu latach prosperity firma została wykupiona przez giganta i zaniechałem współpracy, ponieważ misja absolutnie nie pasowała mi z tym, czego firmie życzyłem. A jak tam się dostałem i zostałem prezesem? Dwóch znajomych chciało w coś zainwestować i otworzyli firmę, tylko że nie mieli kim obsadzić stanowiska, i zaproponowali mi tę pracę. Zgodziłem się, robiłem co się dało. Firma rozwinęła się niebywale, i jak dostali ofertę "nie do odrzucenia" sprzedali ją, jak stała. Ja z Francuzami się nie dogadałem i się rozstaliśmy.
Facet robi swoje, ja pracuję w ubraniach roboczych (ogrodniczki uwalone farbą, tynkiem, smarem itd.) W pewnym momencie patrzę, a gość wpycha przewód w niedawno zamontowaną listwę przypodłogową. Robi to na siłę, mimo tego, że listwa jest zamontowana na kołki. Męczy się, wciska aż listwa pękła. I poprawia, układa resztki tej listwy i próbuje zakryć jeszcze nie dociętą wykładziną:
- Ej, co pan wyprawia? Przecież to jest fuszerka!!! – gromię, widząc to.
- Co się pan przejmuje?! Niech się właściciel martwi!
- Ale to ja jestem właścicielem...
- ...
Pojechał do OBI i wrócił z kołkami, nowymi listwami i je zamontował. Nie odezwał się już do rozliczenia.
***
Przez 5 lat byłem prezesem dużej firmy*, która zajmowała się programowaniem i projektami graficznymi opartymi o istniejące rozwiązania programowe. Tworzyliśmy wizualizacje, animacje, grafiki, strony itd. Firma zajmowała całe piętro biurowca – 15 różnych pomieszczeń i zatrudniała 50 osób. Ponieważ bardzo naciskaliśmy na ład i porządek, każdy miał swoją turę „utrzymania porządku”, ażeby nie utrzymywać osób z działu utrzymania porządku i móc przeznaczyć zaoszczędzone środki na lepsze wypłaty (taka polityka firmy – działała). I w związku z tym każdy miał swój dyżur z miotłą. Ja także. Pewnego dnia robię „rejony”, sprzątam biuro projektowe i myję podłogę przy stanowisku młodego, wysokiego chłopaka, który akurat wykonuje swoją prace. Tego człowieka nie znałem. Sprzątam i zerkam..., zerkam..., gość się męczy z zadaniem i denerwuje. Obserwuję go kątem oka i widać, że popełnia ten sam błąd...
- Weź wrzuć ten asset w katalog silnika, potem skonwertuj z poziomu programu, to zadziała... – doradzam człowiekowi.
Gość obraca głowę, robi dziwną minę i rzuca mi pełne nienawiści spojrzenie.
- Czy wyglądam, jakbym chciał słuchać rad od kolesia z miotłą? Ogarniaj swój syf!
Wracam do swojego zajęcia, tańczę z mopem.
Dwie godziny później mamy spotkanie rady nadzorczej i przedstawiają mi dwa nowe nabytki, czyli nowych pracowników. Jednym z nich jest pan, który wcześniej mnie zrugał.
Jego mina, gdy stał w sali konferencyjnej, była bezcenna. Tego nie da się zapomnieć.
Nie został zatrudniony. Wyjaśniłem mu, że szanujemy każdą pracę i nie ma miejsca na podziały – człowiek dbający o nasze otoczenie jest równie ważny, co prezes albo projektant.
***
Razu pewnego pojechałem do świeżo otwartej galerii handlowej na zakupy. Celem było nabycie nowych dżinsów. W markowym sklepie natrafiłem na chamską, grubszą kobietę, która za diabła nie chciała mi nic doradzić (bo przecież widzę, co jest!), ani wyjaśnić warunków promocji (czepiam się!), ani też nie zamierzała poszukać rozmiaru, którego potrzebowałem (jak nie ma, to nie ma!). Po 30 minutach udało mi się wcisnąć w odpowiednie spodnie i stoję poza przymierzalnią, gdzie w „lobby” jest wielkie lustro, które okrutnie zniekształca moją sylwetkę. Wyglądałem w nim jak szczypior, co ma 250cm. Oglądam się, wuja widać, a w przymierzalni lustro jest za małe, abym się ocenił. Okej, może przesadziłem z ocenianiem stroju, ale chciałem czegoś nowego, i zapragnąłem to ocenić jako tako. I wtedy przychodzi ONA, czyli chamska, gruba sprzedawczyni:
- Już lepiej przymierzyć się nie da, co nie? – mówi ona znienacka.
- Tak patrzę, bo te lustra strasznie zniekształcają... – wskazuję moją nienaturalną sylwetkę.
- Bo masz oko spieprzone. Taki jak ty zawsze znajdzie coś przeciw...
No, to się wnerwiłem:
- To lustro mocno wyszczupla, ale jak widzę, pani to akurat na rękę!
* po pięciu latach prosperity firma została wykupiona przez giganta i zaniechałem współpracy, ponieważ misja absolutnie nie pasowała mi z tym, czego firmie życzyłem. A jak tam się dostałem i zostałem prezesem? Dwóch znajomych chciało w coś zainwestować i otworzyli firmę, tylko że nie mieli kim obsadzić stanowiska, i zaproponowali mi tę pracę. Zgodziłem się, robiłem co się dało. Firma rozwinęła się niebywale, i jak dostali ofertę "nie do odrzucenia" sprzedali ją, jak stała. Ja z Francuzami się nie dogadałem i się rozstaliśmy.
--
I am the law!