Przyszło w naszym mieście takie dobro, że szpital wybudowali. Ale nie taki, że sobie budynek zrobili i nazwali szpitalem, nie – zaprojektowano Wojewódzkie Centrum Medyczne, czyli WCM. Projekt powstał w 1985 roku, kamień węgielny włożono w ziemię w 1987 roku, i nawet ksiądz był, który go pokropił. PRL w czynie ludowym podarował narodowi najnowocześniejsze centrum medyczne w Polsce. I jak władza postanowiła, tak też zrobiła. Jednakże, gdzieś w połowie budowy, PRL stał się historią i przyszła nowa fala rządów, już demokratycznych. A centrum, czyli WCM, ktoś musiał dokończyć (nie wszystkie szpitale miały tego farta – niektóre do teraz stoją niedokończone...). Nasz WCM miał być dokończony i już. Tylko, jak tego dokonać, jak nie ma pieniędzy? I tutaj, drodzy czytelnicy, pojawia się polska zaradność, tudzież zwaną kombinatorstwiem. A było to tak...
W 1992 roku budynek był gotowy. Stał, piękny, nowiutki i... pusty. Jak to przystało na polską tradycję, była kadra i nawet dyrektor, czyli zarząd, choć szpital nie działał, bo nic w środku się nie znajdowało. A, jak nie działał, to nie mógł mieć kontraktów. Bez kontraktów, nie ma pieniędzy, a bez pieniędzy nie ma wyposażenia. Bo nikt w rządzie nie chciał pakować dodatkowej kasy. I tutaj zarząd w osobie dyrektora Kowalskiego wykazał się niebywałym sprytem. Kowalski, wiedząc że pieniądze są potrzebne, zgłosił szpital do odbioru – czyli zgłosił fakt, że szpital może działać i mieć kontrakty z NFZetem. Za resztkę pieniędzy, które miały być przeznaczone na parking oraz infrastrukturę przyszpitalną, Kowalski wyposażył III piętro (oddział ginekologiczno-położniczy) w niezbędny sprzęt. Czego brakowało, pożyczył ze szpitala, któremu przewodził przed objęciem zacnego stanowiska w WCMie. I gdy oddział był „gotowy”, zaprosił oficjeli na odbiór obiektu. Odbiór tak wielkiego obiektu to nie przelewki i potrzeba czasu, aby wszystko sprawdzić – ktoś się musi podpisać pod tym odbiorem, więc musi być na tip-top. Przyjechali ludzie w garniturach wydelegowani przez rząd – mieli pełny tydzień na sprawdzenie szpitala, i taki też czas tam spędzili.
Na początek, dyrektor Kowalski, zaprosił ich – rzecz jasna – na III piętro, na oddział ginekologiczno-położniczy. Tam odbiór trwał kilka godzin i wszystko zostało sprawdzone. Łóżka, szafki, węzły z tlenem, dyżurki pielęgniarek itd. Po południu kadra rządowa udała się do hotelu. A w tym czasie 80 osób kadry szpitalnej (lekarze, pielęgniarki, woźni, sanitariusze) przenosili wszystkie sprzęty z III piętra, na IV, na oddział zakaźny. Następnego dnia, dyrektor Kowalski, zaprosił audyt na te IV piętro. Tam nawet gniazdka przerzucali bo nie było ich w szpitalu. I audyt sprawdzał cały dzień oddział zakaźny i z godnie z oczekiwaniami, odebrał go bez zastrzeżeń.
Przez kolejne trzy dni ekipa ze szpitala przerzucała sprzęt na kolejne piętra, które miały być odbierane. I tak WCM został odebrany – wszystkie 8 pięter zostało sprawdzone z niesamowitą precyzją. W weekend, a była to niedziela, przyszło wyprawić huczną imprezę, na którą zaproszono oficjeli. Była też kadra szpitalna. Wódka i whisky się lały litrami, były tańce, uśmiechy, muzyka i... rzyganie.
W pewnym momencie do ciasnej łazienki przy sali konferencyjnej zrobiła się spora kolejka. Ktoś zarzygał drzwi i umywalkę, ktoś inny zapaskudził pisuar. Syf taki, że tylko nasr..., że lepiej znaleźć inną toaletę. I przez ten „detal” wiceminister zawrócił na pięcie, wsiadł w windę i postanowił poszukać toalety gdzieś indziej. Zjechał więc na piętro III. Wychodzi z windy i jego oczom ukazuje się kompletnie PUSTY oddział: nie ma nic, nawet lamp, bo z sufitu wystają kable (lampy i kinkiety znalazły się magicznie na VIII piętrze, dla wiadomych potrzeb). Rozejrzał się i wrócił na imprezę.
Wchodzi do sali konferencyjnej, gdzie trwa zabawa i rzecze:
- Panowie, chwila, chwila... coś jest nie tak!!!
Muzyka ustała, tańce też. Wszyscy patrzą na wiceministra. Dyrektor Kowalski, zatroskany pyta:
- Ale co, proszę pana?
- Pojechałem windą piętro niżej – bełkocze pijany wiceminister – a tam nic nie ma! Pusto wszędzie!
Osoby z rządu zdziwione. Kadra szpitalna ma ZONKa. Wtem Kowalski przywołuje jednego lekarza, szepce coś mu na ucho, i ten wybiega z sali. Gdy już znikł, dyrektor podchodzi do wiceministra.
- Gdzie to pan zajechał?
- No, toalety szukałem, i tego, tam zjechałem... niżej.
- Aaaaa, bo widzi pan – tłumaczy Kowalski – windy jeszcze nie są zaprogramowane. Są sterowane komputerem, a ten czasem zawodzi. Już to zgłaszaliśmy, więc naprawią. Naciska pan „3” a jedzie, na przykład do kostnicy na poziom „-1”.
- Kostnicy?!
- Tak, ja panu pokażę...
Kowalski prowadzi wiceministra do windy, Obaj wsiadają. Dyrektor naciska piętro „3” i jadą. Gdy drzwi się otwierają, ich oczom ukazuje się „woźny” (lekarz, który został poinstruowany przez dyrektora ciutkę wcześniej).
- Widzi pan? Jesteśmy gotowi nawet tutaj! – oznajmia Kowalski
Na co odpala „woźny” z kostnicy:
- Pokazać panu chłodnie?
- Eeeeee, możemy wracać... – stwierdził wiceminister.
I wrócili. Impreza trwała do rana. Szpital został odebrany, a kontrakty podpisane. W ciągu miesiąca – dzięki kasie z kontraktów – uzupełniono wszystkie oddziały w potrzebny sprzęt. Część „niezbędnika” wydzieliły inne szpitale z całego województwa. Kilka oddziałów jeszcze przez długie lata nie były w pełni sprawne – ostatni, całkowicie wyposażany, oddano w 2012 roku (i maczała w tym palce WOŚP, jak mi wiadomo). I tak to się żyje w tym kraju, gdzie pomysł jednego człowieka doprowadził do oddania szpitala, który szpitalem w tamtej chwili nie był. I gdyby nie Kowalski, nadal by stał niedokończony.
W 1992 roku budynek był gotowy. Stał, piękny, nowiutki i... pusty. Jak to przystało na polską tradycję, była kadra i nawet dyrektor, czyli zarząd, choć szpital nie działał, bo nic w środku się nie znajdowało. A, jak nie działał, to nie mógł mieć kontraktów. Bez kontraktów, nie ma pieniędzy, a bez pieniędzy nie ma wyposażenia. Bo nikt w rządzie nie chciał pakować dodatkowej kasy. I tutaj zarząd w osobie dyrektora Kowalskiego wykazał się niebywałym sprytem. Kowalski, wiedząc że pieniądze są potrzebne, zgłosił szpital do odbioru – czyli zgłosił fakt, że szpital może działać i mieć kontrakty z NFZetem. Za resztkę pieniędzy, które miały być przeznaczone na parking oraz infrastrukturę przyszpitalną, Kowalski wyposażył III piętro (oddział ginekologiczno-położniczy) w niezbędny sprzęt. Czego brakowało, pożyczył ze szpitala, któremu przewodził przed objęciem zacnego stanowiska w WCMie. I gdy oddział był „gotowy”, zaprosił oficjeli na odbiór obiektu. Odbiór tak wielkiego obiektu to nie przelewki i potrzeba czasu, aby wszystko sprawdzić – ktoś się musi podpisać pod tym odbiorem, więc musi być na tip-top. Przyjechali ludzie w garniturach wydelegowani przez rząd – mieli pełny tydzień na sprawdzenie szpitala, i taki też czas tam spędzili.
Na początek, dyrektor Kowalski, zaprosił ich – rzecz jasna – na III piętro, na oddział ginekologiczno-położniczy. Tam odbiór trwał kilka godzin i wszystko zostało sprawdzone. Łóżka, szafki, węzły z tlenem, dyżurki pielęgniarek itd. Po południu kadra rządowa udała się do hotelu. A w tym czasie 80 osób kadry szpitalnej (lekarze, pielęgniarki, woźni, sanitariusze) przenosili wszystkie sprzęty z III piętra, na IV, na oddział zakaźny. Następnego dnia, dyrektor Kowalski, zaprosił audyt na te IV piętro. Tam nawet gniazdka przerzucali bo nie było ich w szpitalu. I audyt sprawdzał cały dzień oddział zakaźny i z godnie z oczekiwaniami, odebrał go bez zastrzeżeń.
Przez kolejne trzy dni ekipa ze szpitala przerzucała sprzęt na kolejne piętra, które miały być odbierane. I tak WCM został odebrany – wszystkie 8 pięter zostało sprawdzone z niesamowitą precyzją. W weekend, a była to niedziela, przyszło wyprawić huczną imprezę, na którą zaproszono oficjeli. Była też kadra szpitalna. Wódka i whisky się lały litrami, były tańce, uśmiechy, muzyka i... rzyganie.
W pewnym momencie do ciasnej łazienki przy sali konferencyjnej zrobiła się spora kolejka. Ktoś zarzygał drzwi i umywalkę, ktoś inny zapaskudził pisuar. Syf taki, że tylko nasr..., że lepiej znaleźć inną toaletę. I przez ten „detal” wiceminister zawrócił na pięcie, wsiadł w windę i postanowił poszukać toalety gdzieś indziej. Zjechał więc na piętro III. Wychodzi z windy i jego oczom ukazuje się kompletnie PUSTY oddział: nie ma nic, nawet lamp, bo z sufitu wystają kable (lampy i kinkiety znalazły się magicznie na VIII piętrze, dla wiadomych potrzeb). Rozejrzał się i wrócił na imprezę.
Wchodzi do sali konferencyjnej, gdzie trwa zabawa i rzecze:
- Panowie, chwila, chwila... coś jest nie tak!!!
Muzyka ustała, tańce też. Wszyscy patrzą na wiceministra. Dyrektor Kowalski, zatroskany pyta:
- Ale co, proszę pana?
- Pojechałem windą piętro niżej – bełkocze pijany wiceminister – a tam nic nie ma! Pusto wszędzie!
Osoby z rządu zdziwione. Kadra szpitalna ma ZONKa. Wtem Kowalski przywołuje jednego lekarza, szepce coś mu na ucho, i ten wybiega z sali. Gdy już znikł, dyrektor podchodzi do wiceministra.
- Gdzie to pan zajechał?
- No, toalety szukałem, i tego, tam zjechałem... niżej.
- Aaaaa, bo widzi pan – tłumaczy Kowalski – windy jeszcze nie są zaprogramowane. Są sterowane komputerem, a ten czasem zawodzi. Już to zgłaszaliśmy, więc naprawią. Naciska pan „3” a jedzie, na przykład do kostnicy na poziom „-1”.
- Kostnicy?!
- Tak, ja panu pokażę...
Kowalski prowadzi wiceministra do windy, Obaj wsiadają. Dyrektor naciska piętro „3” i jadą. Gdy drzwi się otwierają, ich oczom ukazuje się „woźny” (lekarz, który został poinstruowany przez dyrektora ciutkę wcześniej).
- Widzi pan? Jesteśmy gotowi nawet tutaj! – oznajmia Kowalski
Na co odpala „woźny” z kostnicy:
- Pokazać panu chłodnie?
- Eeeeee, możemy wracać... – stwierdził wiceminister.
I wrócili. Impreza trwała do rana. Szpital został odebrany, a kontrakty podpisane. W ciągu miesiąca – dzięki kasie z kontraktów – uzupełniono wszystkie oddziały w potrzebny sprzęt. Część „niezbędnika” wydzieliły inne szpitale z całego województwa. Kilka oddziałów jeszcze przez długie lata nie były w pełni sprawne – ostatni, całkowicie wyposażany, oddano w 2012 roku (i maczała w tym palce WOŚP, jak mi wiadomo). I tak to się żyje w tym kraju, gdzie pomysł jednego człowieka doprowadził do oddania szpitala, który szpitalem w tamtej chwili nie był. I gdyby nie Kowalski, nadal by stał niedokończony.
--
I am the law!