Wstać trzeba wczesnym rankiem, bo to później to już szkoda nawet się wybierać. Wiadomo.
No i trzeba się udać w miejsce odosobnione, gdzie ludzie nie chadzają, bo jak się jacyś pelentają to se można już z góry darować. Już tam oni wszystko wyzbierali.
No to wstaliśmy dziś wczas, tak gdzieś przed dziewiątą, ogarnęliśmy się z grubsza i jazda.
Dojechaliśmy do wybranego naukową metodą "chybił-trafił" lasu, w którym jak się okazało trwał jakiś wyrąb, więc hulały sobie po nim ciągniki, dłużyce, oraz jakiś facet w terenówce z dwoma psami.
Poszwendaliśmy się trochę przy drodze, napatoczył się jakiś pan, który widząc nasz koszyk i kijaszki, z uśmiechem (prawdopodobnie politowania) zapytał: "i co, są grzyby?". Opowiedzieliśmy mu że są, ale takie niekoniecznie jadalne, a te jadalne to coś zupełnie dzisiaj nie biorą.
Zjedliśmy drożdżówki, wypiliśmy "soczek" i spokojnie, nie przeszkadzając czteroosobowej ekipie montującej szlaban, zeszliśmy sobie po zboczu zapełniając koszyk podgrzybkami.
No i tak jakoś doszliśmy do auta, w którym mieliśmy drugi koszyk - pusty, więc je zamieniliśmy miejscami i poszliśmy sobie dalej, tam, gdzie wcześniej nie byliśmy, a później jak nam się już odechciało, to wróciliśmy do domu.
Zahaczając po drodze i owszem, o Powiatową Stację Sanitarno-Epidemiologiczną, bo to jednak wypadałoby żeby ktoś fachowym okiem zerknął, skoro my na grzybach ni chu chu.
A później to tak:
Na stole się rozpostarło papier, na papier się wyłożyło grzyby, się siadło i się czyściło, a oczyszczone kroiło.



Pokrojone się z pół godziny obgotowało, po czym odcedziło.


Część wylądowała na patelni razem ze zeszkloną cebulą - do podduszenia, a następnie w sosie mięsnym.


Połączone sosy zabieliliśmy śmietaną i wułala:

Obiadokolacja jak trza.
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą