Z sera wyszedł gzik i pierogi.
Koniec.
No.
To tera tl;dr, czyli: "a było to tak":
Wzielimy ten ser,

sprawdzilimy czy dobry,

i wyszło, że dobry aż ślinka cieknie. I na podłogę kapa.
Kap, kap. Łaps.
No to lu.
Ugotowało się "stare" ziemniaki i kaszę gryczaną.
Osobno. :>

Dużo cebuli trzeba było zeszklić, tak normalnie chyba ze trzy. Albo może i cztery poszły? Nie pamiętam.

Część pokrojoną w drobne kosteczki starannie wybrano z ogólnej masy i dorzucono do rozgniecionej widelcem części sera.

Następnie dowalono tartą rzodkiew i siekany szczypiorek. Solono.
Pieprzenie też było solidne. No i śmietany dano.
Ile? Pojęcia nie mam. Ile było trza.
Fachowcy piszą w takich okolicznościach: "wedle uznania", albo ten, "do smaku".



Na koniec przeprowadzono test smakowitości.

Jest hipnotajzing - znaczy, obleci.
Reszta sera poszła do podziału na dwa gary - z kaszą i z zimniokami tłuczonymi z masłem.

Do kaszy wpadła cebulka, następnie ser, sól i pieprz, a później śmietana.
Tradycyjnie 18% "do zup i sosów", ale obstawiam że i tak żodyn się nie skapnie.
Żodyn.
A tak w ogóle, to widział kto kiedy śmietanę "do pierogów"? Ja nie.
Nawet "do mizerii" nie widziałem.



Do ziemniaków poszło analogicznie.

Z tym, że akurat to, to się wymieszało praską. Tym takim okrągłym z dziurkami na kijku, do tłuczenia.

No i teraz najważniejsze - ciasto.
Pierwszy raz wypróbowałem: dwie objętości mąki pińćsetki, łyżeczka soli - wymyrdać. Dodać jajo surowe - wymyrdać. Kubek z kawałkiem masła zalać wrzątkiem na 3/4 - wymyrdać aż masło się rozpuści. Dolać do mąki - wymyrdać.
Zagniatać ciasto.
Podsypywać.
Wałkować.

Wałkowane ciasto wykrajano szklanką po nutelli i jazda - było lepione, po całości.

Podczas lepienia radośnie śpiewana była popularna przyśpiewka ludowa:
Patrzę -ciasto, król stolnicy, ręka jak złamana,
NakurEee... ten...
Naparzam pirogi! Nana nana nana!!one1!Joł.

Umiejętność lepienia pierogów z "falbanką" do nabycia u babci (świeć Panie nad jej duszą), lub w najbliższym Kole Gospodyń Wiejskich. Tam panie nie takie sztuki potrafią zdziałać. Uwierz.
Pirogi w osolony wrzątek i jazda, jazda, bo ni ma czasu. Jeszcze pyry na służbie trzeba.

Podczas gotowania równie tradycyjna przyśpiewka masowa.
https://www.youtube.com/watch?v=jSeQnxwyEiM
Pierogi sobie teges, a w tym czasie, do wrzątku powędrowały ziemniaczki na służbie. Znaczy, w mundurze.

Tylko tak.
Ten wrzątek, to ono może być osolony albo nie. I tę drugą wersję polecam serdecznie.
W efekcie rozgardiaszu otrzymaliśmy obiad trzydaniowy jak trza.
Wułala:

:dyg
Ciasto polecam - najlepsze jakie mi się kiedykolwiek udało.
Ende.
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą