jedzenie proste, tanie (w Neapolu :C), smaczne i sycące.
Podobno w rejonach nadmorskich, w wyniku katastrofalnego "zapuszczenia" łazienki, jeden z podstawowych składników można znaleźć we własnej wannie, ale czy to prawda :ke, to pojęcia nie mam.
Pewnie tylko złośliwe plotki.
Tak czy inaczej potrzebne są
świeże małże.
Świeże małże teoretycznie poznajemy po tym, że mają zamknięte muszle (ale stuprocentowej pewności nie ma, bo podobno są "sposoby", rozumiesz).
Z tym, że też nie do końca, bo jeszcze jest tak, że muszla może być uchylona, a po postukaniu w nią zamknie się, i wtedy jest OK.
No i jak już mamy te
świeże małże, to musimy je oczyścić z tych takich "włosków" i narośli, opłukać i odrzucić wszystkie nie nadające się.
A tej już dziękujemy - kosz.
I tej też. Pa pa.
Teraz tak: garnek na duży ogień (bez dolewania wody i żadnej soli, bo od tego podobno ręka może uschnąć)
małże do garnka
i przykryć pokrywką.
Na patelnię wrzucamy pokrojone dwa ząbki czosnku i trochę ostrej papryki
dolewamy oliwę (dość sporo) i na ogień (żadnej soli, bo od tego ręka może się złamać).
Sprawdzamy co z małżami
dobre są - przekładamy do miseczki, a płyn pozostały w garnku przecedzamy.
Dorzucamy do zawartości patelni dwa małe pomidorki pokrojone w ćwiartki.
Wydobywamy małże z muszli,
rozgniatając w tzw. międzyczasie pomidorki
Zanim pomidorki całkowicie się "rozpłyną" dorzucamy część małży i dodajemy trochę przecedzonego wcześniej płynu (ze dwie, trzy łyżki).
ogień może być średni.
No.
I teraz wyłączamy ogień i zabieramy się za gotowanie makaronu spaghetti. Oczywiście na dużym ogniu. W osolonej gruboziarnistą, morską solą wodzie.
Gdy makaron się gotuje, przygotowujemy sobie pietruszki nać.
Kiedy makaron zacznie wykazywać objawy bycia
al dente, stawiamy patelnię na ... duży ogień, a jakże, i dorzucamy resztę małży.
ostatnie zerknięcie na makaron, czy aby nie za miękki i odcedzamy (solidnie).
Odcedzony wykładamy na przygotowany sos i posypujemy drobno posiekana pietruszki nacią,
następnie mieszamy
mieszamy
mieszamy
cały czas na ogniu
i mieszamy
i...
na talerze wykładamy,
i zjadamy.
A jak już zjemy, to bierzemy świeży chleb i robimy
"skarpete", znaczy, wybieramy nim sos i zjadamy (taka elegantsza forma wylizania talerza).
I tu uwaga, nie robi się tego jedząc w restauracji, bo nie wypada i jest nieładnie.
Osobiście śmiem twierdzić, że makaron makaronem, ale ten chlebuś z sosem na końcu smakuje bosko :mlask i nie ma siły żebym się powstrzymał w jakiejś knajpie przed
"skarpetowaniem" choćbym miał to zrobić chyłkiem pod stolikiem.
O!
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą