weź se boczku ugotuj.
Zapach gotowanego boczku pobudza mi ślinianki i nieodmiennie kojarzy się z moim tatą.
Zawsze przypomina mi się, jak wyciągał gorący, parujący boczek z gara, kładł na talerz, siadał przy kuchennym stole z chlebem i nożem kuchennym w dłoniach.
Jak odkrawał ten miękki, aromatyczny plaster boczku, kładł na chleb i zjadał z przyjemnością, delektując się smakiem.
Bez żadnej musztardy, chrzanu czy innych takich.
A później wypijał szklankę gorącej, mocnej, czarnej herbaty.
To co? weźmy sobie kawałek ładnego boczusia, co?
Dajmy do garnka i zalejmy wodą, ale tylko tyle żeby był lekko przykryty. No i oczywiście: ziarenka pieprzu, angielskiego ziela, liść laurowy, czosnek, trochę soli.
I niech się on, ten boczuś, gotuje na wolnym ogniu jak trza.
A jak się mu już zrobi dobrze, to wtedy...
:mlask
Ale, ale "cyk Walenty, na bok sentymenty".
Boczek w kostkę i z powrotem do wywaru.
No dobra, oszukałem troszkę - znów zrobiłem fasolkę.
Bez kminkuTylko pieprz, papryka, sól, odrobina cząbru i sporo majeranku. No i natka pietruszki.
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą